Recenzja Keychron V1 Max (Gateron Jupiter Banana)

Mam pewien sentyment do marki Keychron. Jest to bowiem jedna z pierwszych firm, która zaczęła wprowadzać na rynek naprawdę dobre klawiatury, bez żadnych wodotrysków czy kolorowych świecidełek – po prostu świetnej jakości, przystosowane do pracy przed komputerem sprzęty. Historię tego producenta można liczyć już w latach, a w jego ofercie znajdziemy naprawdę szeroki wachlarz opcji. Ja sam miałem dotychczas okazję przetestować trzy flagowe modele: pierwszą wersję Keychron Q1, przystępnego cenowo Keychron V4 oraz niskoprofilowego Keychron S1. O wszystkich z nich wyrażałem się naprawdę pozytywnie, przy czym najwięcej sympatii zyskał ode mnie ten drugi, z serii V.

Jest to bowiem linia klawiatur marki Keychron mająca oferować prawie wszystko to samo co dużo droższa seria Q, ale z plastikową obudową zamiast aluminiowej. W swoich cenach okazały się one praktycznie bezkonkurencyjne, ale producent z Dalekiego Wschodu na tym nie poprzestał i nie tak dawno temu postanowił wypuścić odświeżoną wersję z dopiskiem Max. Dodaje ona to czego wielu brakowało – łączność bezprzewodową, gasket mount, a także zmienia kilka pomniejszych elementów. Do mnie na testy trafił model Keychron V1 Max, który został mi podesłany przez sklep Shelter.pl – dzięki! Sprawdźmy sobie zatem czy jest to klawiaturka godna polecenia 😉

Keychron V1 Max

Opakowanie

Keychron V1 Max przychodzi do nas zapakowany w klasyczne dla tego producenta opakowanie: czarny karton z prostymi nadrukami na przodzie i nieco większą ilością informacji na tyle. Dowiadujemy się z nich, że jest to klawiatura stworzona do pracy przed komputerem, a jej głównymi atutami są między innymi rozmiar 75%, wsparcie QMK i VIA oraz systemów Mac i Windows, opcja pracy bezprzewodowej, stabilizatory przykręcane do PCB, podświetlenie RGB oraz pianka wygłuszająca.

Akcesoria

Keychron jako marka przyzwyczaił nas już do bardzo bogatego zestawu akcesoriów dołączanych w zestawie z klawiaturami. Z recenzowanym dziś modelem nie jest inaczej, gdyż dostajemy z nim kilka zastępczych nakładek, narzędzie keycap i switch puller w jednym (wygodne w użyciu i bezpieczne dla keycapów), czarny kabel w oplocie zakończony USB-C po obu stronach, przejściówkę z USB-C na USB-A, przedłużacz do adaptera bezprzewodowego, dwa śrubokręty, kilka zapasowych śrubek oraz papierologię. Oczywiście złośliwe osoby zapytają gdzie jest podpórka pod nadgarstki, ale odpowiedź na to jest bardzo prosta – gdyby ktoś takowej potrzebował, to Keychron ma w ofercie drewniane podpórki możliwe do dokupienia osobno dla osób, które realnie ich potrzebują.

Wygląd

Producent utrzymuje w przypadku modelu V1 Max swoją typową stylistykę, czyli elegancki i minimalistyczny wygląd bez żadnych wodotrysków. Obudowa jest kompletnie czarna i nie ma opcji wyboru innych wersji kolorystycznych, zaś jej rogi są delikatnie zaokrąglone. Ramki dookoła klawiszy nie są symetryczne: górna i dolna są dużo szersze od tych bocznych, natomiast pomimo takich preferowanych przez entuzjastów proporcji wciąż mamy tu do czynienia z bardzo grubymi ramkami, które nie każdemu przypadną do gustu. W prawym górnym rogu ulokowane zostało pokrętło w kolorze czarnym, które służy do regulacji głośności dźwięku systemowego. Działanie to można jednak zmienić, a pokrętło możemy także wcisnąć – domyślnie wyciszy kompletnie dźwięk. Wykonano je z anodyzowanego metalu, ale zgrywa się ono świetnie z plastikową obudową.

O ile spód obudowy jest tu kompletnie płaski i nie znajdziemy tam niczego ciekawego, to z profilu dostrzeżemy prosty, ale jakże przyjemny dla oka kształt. Producent stawia tutaj bowiem na bardzo klasycznie nachodzącą górną część obudowy na tę dolną, ukrywając w ten sposób szparę pomiędzy nimi. Zagranicą mówi się na to „seamless design”. Keychron V1 Max wykorzystuje na bokach sporo mniej i bardziej ostrych zakrętów – widać, że producentowi zależy na prostym, ale wyrazistym i charakternym wyglądzie. Mi przypada to do gustu i widząc popularność produktów tej marki śmiem zakładać, że wielu klientom również. Wisienką na torcie są tutaj moim zdaniem widoczne od przodu śrubki, których to złote czubki lekko wystają ze swoich dziurek. Wygląda to bardzo ładnie, a złoty kolor świetnie komponuje się z czernią.

Na tyle znajdziemy sporo naprawdę interesujących elementów. Wyrównane do lewej (z perspektywy użytkownika) są tam: złącze USB-C, którego możemy użyć do naładowania klawiatury jak i korzystania z niej przewodowo, dwa przełączniki trybu (jeden do zmiany układu z Mac na Windows, drugi do przełączania między przewodem, BT i 2,4 GHz) oraz dioda informująca o statusie ładowania. Przy prawej krawędzi znalazły się z kolei aż dwa sloty na dongle do podłączenia klawiatury bezprzewodowo. Oba siedzą tam na magnesy, a są ich dwie sztuki z jednego prostego powodu – producent daje nam po jednym adapterze dla dwóch panujących obecnie standardów: USB-A i USB-C. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim i szczerze jestem w szoku, gdyż oba te adaptery pozwalają na łączność 2,4 GHz. O tym napiszę jednak nieco więcej w nieco dalszej sekcji.

Wykonanie i wnętrze

W celu utrzymania niskiej ceny, Keychron musiał w jakiś sposób obniżyć koszty produkcyjne. Seria Q nie miała tego problemu i tam producent mógł postawić na aluminiową obudowę, jednak w przypadku serii V wybór padł na dużo tańsze tworzywo sztuczne. Obudowa w Keychron V1 Max jest zatem w pełni ABS-owa, zaś płytę montażową wykonano z poliwęglanu. Nie znajdziemy tu zatem żadnych elementów metalowych mogących podnieść ciężar urządzenia lub zwiększyć jego sztywność. Będzie zatem sporym zaskoczeniem to, że konstrukcja V1 Max praktycznie w ogóle się nie wygina w rękach i waży 814 gramów. Keychron postawił tu bowiem na gruby plastik, który nie sprawi, że odbiór klawiatury będzie gorszy niż w przypadku modeli metalowych.

Środek obudowy wypełniony został z kolei dosyć gęstą warstwą pianki, która służy do wygłuszania fal dźwiękowych niosących się po obudowie. Osiem śrubek, na które zamykana jest obudowa, wkręca się w mosiężne gwinty, a nie bezpośrednio w plastik. To dobra informacja, gdyż gdyby było inaczej, to tworzywo sztuczne mogłoby po prostu pęknąć od zbyt mocnego przykręcenia którejś ze śrub. Wracając jeszcze do pianki, to tę znajdziemy również pomiędzy płytą montażową, a PCB, zaś na powierzchni płytki drukowanej umieszczono cieniutką warstwę plastiku PET – tak, tego samego co wykorzystywany do produkcji butelek. Służy on tutaj jako swoiste zastępstwo pianki PE, która robi w ostatnich latach furorę swoją zdolnością do zmiany brzmienia każdej klawiatury na identycznie nudne, głośne i „marmurkowe”.

Dla mnie jest to jednak niezły powód do polewki. Sam fakt, że producent decyduje się na umieszczenie jednej warstwy pianki w obudowie, bo tego oczekują klienci nie jest już dla mnie niczym dziwnym, co po prostu tego nie popieram i wolę wyrzucić ów piankę do śmieci. Ale cienka warstwa tworzywa PET na PCB, w celu zmiany brzmienia? Na jakie niby, butelkowe? To już według mnie jakaś paranoja, a hobby klawiaturowe zbyt szybko wkracza w etap bezsensownych innowacji, które nie przynoszą żadnych zalet. Smutne.

Ergonomia

Problemem, na który w mojej opinii cierpiały klawiatury z serii V był niewątpliwie tray mount. Keychron zmienił go zatem na montaż uszczelkowy (ang. gasket mount) w modelach z dopiskiem Max, co przekłada się na znacznie lepsze odczucia z użytkowania sprzętu. Montaż jest tutaj jednak zrealizowany w niezbyt lubiany przeze mnie sposób – poprzez kompresję stykających się z płytą montażową uszczelek, przez zgniecenie ich z obu stron przez części obudowy. Osobiście uważam to za półśrodek, bo nie osiągniemy w ten sposób wszystkich zalet gasket mount-a – odseparujemy jedynie płytkę i PCB od obudowy, przez co fale dźwiękowe nieco inaczej będą nosić się po wnętrzu i usłyszymy więcej konstrukcji, a mniej samej obudowy.

Nie zyskamy natomiast uginania, które jest moim zdaniem równie ważne. W końcu to z miękkimi wrażeniami z pisania większości osób kojarzy się montaż uszczelkowy. Nie odczujemy ich jednak w Keychron V1 Max, bo nie dość że sporo miejsca w środku obudowy zajmują wypełniacze, to oparty na kompresji montaż nie pozwala po prostu na wystarczająco swobodne ruchy. Korzystając z recenzowanej dzisiaj klawiatury poczujemy zatem nieco miększe niż w standardowej klawiaturze lądowanie, ale nie będzie to poziom dobrze zaprojektowanej klawiatury stawiającej przede wszystkim na uginanie. Ba, spośród wszystkich testowanych przeze mnie dotychczas modeli korzystających z gasketa, V1 Max oferuje chyba najtwardszy feeling.

Pierwotnie klawiatury w ofercie marki Keychron z cyfrą 1 w nazwie miały rozmiar TKL, jednak wraz z wyjściem Q1 nieco się to zmieniło. Obecnie każda nowsza klawiatura tego producenta, czy to Q1, czy V1, czy nawet S1 ma format 75%. W przypadku recenzowanego dzisiaj V1 Max jest to w dodatku rozkład exploded, a zatem wszystkie sekcje są od siebie pooddzielane co sprzyja użytkowaniu przez osoby niezaznajomione z tym formatem – łatwiej jest bowiem wyrobić sobie pamięć mięśniową na klawiaturze, która sama koryguje nasze missclicki przerwami pomiędzy sąsiadującymi sekcjami. Ogólnie nie jestem niestety fanem rozmiaru 75%, ale przynajmniej z tego co zafundował nam tutaj Keychron jestem jako tako w stanie korzystać i nie mam problemów z jakimikolwiek literówkami. Uważam to po prostu za brzydki i mało praktyczny rozmiar, który nic nie zyskuje na tym, że obetnie jedną kolumnę względem TKL-a. Rozumiem natomiast, że dla wielu klientów siedemdziesiątkapiątka to zbawienie z nieba i najlepszy rozmiar łączący produktywność z miejscem na swobodne ruchy myszką.

Wysokość frontu obudowy Keychron V1 Max wynosi około 22,5 mm, co jest naprawdę sporym wynikiem, nawet jak na klawiaturę o standardowym profilu. Oliwy do ognia dokłada fakt, że wysokość efektywna (mierzona od spodu obudowy do czubka przełącznika spacji) to tutaj powalające 27,5 mm, wynikające głównie z dosyć szerokiej krawędzi przedniej. Jest to zatem jeden z rzadkich przypadków, w którym byłbym w stanie totalnie zrozumieć, że ktoś potrzebuje podpórki pod nadgarstki do komfortowego użytkowania. Ja sam przy poprawnym korzystaniu z klawiatury nie odczułem takiej potrzeby, natomiast przekraczanie 22 mm wysokości frontowej to stąpanie po bardzo cienkim lodzie, a V1 Max niewątpliwie należy do grupy klawiatur o wysokim froncie.

Spód obudowy został wyposażony w gumki antypoślizgowe, które bardzo skutecznie utrzymują urządzenie w miejscu, blokując je przed niepożądanym przesuwaniem. Towarzyszą im rozkładane nóżki do zmiany kąta nachylenia, które to są tutaj podwójne. Możemy zatem regulować kąt w aż trzech stopniach, z czego ten najniższy ma 3°, pośredni 6°, a najwyższy 9°. Jak więc widzicie, każdy znajdzie coś dla siebie. A, no i rzecz jasna rozkładane nóżki są tutaj zakończone gumkami, więc nawet po ich rozłożeniu nie trzeba martwić się o ślizganie po biurku.

Keycapy

Keychron to jedna z niewielu marek na rynku, które tak ochoczo montują w swoich klawiaturach keycapy o niestandardowym profilu. Obecnie najpopularniejszym profilem jest bowiem OEM, który spotkać możemy w znacznej większości klawiatur pre-built. Wśród entuzjastów najczęściej spotkamy z kolei opinię, że to profil Cherry jest najlepszy. A jak wygląda to w Keychron V1 Max? Tutaj producent postawił na OSA, czyli swego rodzaju hybrydę pomiędzy OEM i SA. Każdy rząd ma tu bowiem swoje unikalne wyprofilowanie i dosyć zaokrąglony kształt, czyniące ten profil ergonomicznym rozwiązaniem, zaś wysokość tych nakładek nie jest ani niska ani przesadnie wysoka. Niewątpliwie są one wyższe od Cherry, natomiast gdy przyrównamy je do OEM-ów to nie odczujemy wielkiej różnicy. Powierzchnia jest z kolei wyraźnie zagłębiona w sposób cylindryczny, a nie sferyczny jak ma to często miejsce w profilach wzorowanych na SA. Pisanie na OSA jest dosyć komfortowe i cieszę się, że Keychron stawia na coś innego niż nudny do bólu OEM.

Materiał użyty do produkcji zamontowanych na V1 Max keycapów to znane i lubiane PBT, zaś metoda to double-shot. Można zatem swobodnie powiedzieć, że nie da się wykonać wytrzymalszych keycapów i te w recenzowanej dzisiaj klawiaturce są najodporniejsze z opcji dostępnych obecnie na rynku. Dodatkowym atutem jest grubość ich ścianek wynosząca 1,2 mm, czyli nieco więcej niż obecny standard – 1 mm. Dzięki temu nakładki te nie pękną podczas zdejmowania czy przenoszenia, a w dodatku wpłyną w bardzo charakterystyczny sposób na brzmienie, czyniąc je przyjemniejszym dla ucha typowego klienta.

Kolorystyka zastosowana do keycapów w Keychron V1 Max jest bardzo interesująca. Nie są one bowiem czarne, jak można by się spodziewać po czarnej obudowie, ale w odcieniach niebieskiego. Modyfikatory (oraz tylda i \|, które modyfikatorami nie są) są granatowe, zaś klawisze alfabetu i cyferki szare ze sporą domieszką niebieskiego. Życia dodają tutaj czerwone akcenty w postaci Entera oraz klawisza Esc, natomiast wszystkie nadruki zostały wykonane w idealnie kontrastującej z całością bieli. Komponuje się to wszystko naprawdę genialnie z czarną obudową i moim zdaniem podjęta przez producenta decyzja była słuszna, niemniej jednak wolałbym zobaczyć wariant tej klawiatury z kompletnie czarnymi nakładkami i przekonać się jak by to wyglądało.

Czcionka to standardowy dla Keychrona krój pisma, który został wyśrodkowany na każdej z nakładek i korzysta z cienkich, ale wielkich znaków na klawiszach alfabetu i cyferkach oraz z ciut grubszych, ale małych liter w przypadku modyfikatorów. Ponadto na niektórych modach znajdziemy też towarzyszące napisom ikonki, czyli tak jak być powinno. Generalnie taki minimalistyczny i elegancki krój pisma trafia w moje gusta, natomiast za każdym razem gdy patrzę na tę klawiaturę coś mi w niej nie pasuje. Myślę, że gdyby ciut to wszystko uspójnić i do modów też użyć wielkich liter, a przede wszystkim wyrównać wszystkie nadruki (bo jedne są cienkie, a drugie grube) to komponowałoby się to wszystko jeszcze lepiej. A, no i rzecz jasna doszukać można się tu pewnych nierówności (dla przykładu „n” w Enter jest cieńsze od reszty napisu, a „t” w Shift jest trochę niżej), natomiast nie uważam tego za poważne wady biorąc pod uwagę cenę tej klawiatury.

Stabilizatory

Dosyć dawno nie miałem okazji testować klawiatury, która tak zawiodła by mnie pod względem stabilizatorów. O ile Enter, lewy Shift i Backspace brzmią w miarę w porządku, to niestety spacja od pierwszego dnia strasznie cyka w okolicach lewej krawędzi (a więc tej, którą wciskam kciukiem). Ponadto po tymczasowej zmianie przełączników na Gateron Luciola do cykającej spacji dołączył się Enter, który także zaczął klekotać. Problem ten nie występuje z fabrycznymi Gateron Jupiter Banana, więc podejrzewam, że może on wynikać wyłącznie z przełączników, natomiast z szeleszczącą spacją musiałem poradzić sobie poprzez dołożenie smaru na druciki – mimo że fabrycznie było go tam naprawdę sporo.

Podejrzewam zatem, że drucik zamontowany w stabilizatorze spacji jest po prostu krzywy i trzeba by go wyprostować w celu wyeliminowania niepożądanych odgłosów. Szkoda jednak, że producent nie dopracował tego elementu już na etapie produkcji i pozostawił to nam, klientom. Oczywiście dobrze jest założyć, że nie w każdym egzemplarzu wystąpi taki problem, natomiast skoro pojawił się on u mnie to tym bardziej istnieje możliwość wystąpienia podobnych problemów u Was. W takim wypadku będziecie zmuszeni rozebrać klawiaturę, wykręcić stabilizatory (gdyż są one przykręcane na śrubki do PCB), wyprostować druciki i nasmarować je ponownie, najlepiej zgodnie z moim poradnikiem smarowania stabów. Sporo roboty, nie?

Przełączniki

Keychron ma przeszłość współprac z różnymi producentami przełączników. Do tej pory mogliśmy spotkać klawiatury tej marki na Gateronach, Huano jak i nawet DMET-ach, natomiast recenzowana dzisiaj Keychron V1 Max korzysta z tych pierwszych. Kupić możemy ją na różnych wariantach switchy z serii Jupiter: Red, Brown oraz Banana. Do mnie na testy trafił egzemplarz na tych ostatnich i powiem szczerze, że na początku podejrzewałem, że stoi za nimi Huano, gdyż klawiatury z serii Keychron V poprzednio korzystały ze switchy tego właśnie producenta. Logo Gateron rozwiało jednak moje wszelkie wątpliwości.

Gateron Jupiter Banana to przełączniki tactile z dosyć dużym i okrągłym sprzężeniem zwrotnym. Pod względem charakterystyki przypominają one dużo droższe Gateron Baby Kangaroo, które niegdyś testowałem na łamach bloga. Poza dużym bump-em mamy tu także wydłużony do 13,6 mm trzon, a co za tym idzie skrócony do 3,4 mm skok. Podczas pisania i grania jest to wyraźnie wyczuwalne jako dużo twardsze spotkanie się rdzenia trzonu ze spodem obudowy. Osobiście jestem sporym fanem tego typu feelingu, gdyż lubię ten twardy impakt towarzyszący dociskaniu klawisza do samego dołu.

Zamontowana wewnątrz „Bananów z Jowisza” sprężyna należy do grona tych wydłużonych, a konkretnie do 20,9 mm. Jest ona także dwustopniowa, jednak nie ma to większego wpływu na wrażenia z użytkowania tych przełączników. Jej długość generuje natomiast tak zwany slow-curve, który czyni przełączniki dotykowe jeszcze przyjemniejszymi w użytkowaniu – sprawia, że bump jest żywszy i wyrazistszy. Opór stawiany przez te sprężynki to z kolei 59 gramów siły do przeskoczenia przez próg sprzężenia zwrotnego, natomiast producent nie podaje nam informacji na temat końcowego oporu. Z moich testów wynika natomiast, że mogą być to okolice 55 gf.

Na wypadek gdyby komuś nie podpasowały zamontowane tu fabrycznie przełączniki, producent postanowił przylutować do powierzchni PCB gniazda hot-swap wspierające praktycznie wszystkie przełączniki MX style, również te 5-pinowe. Dzięki temu nie potrzebujemy lutownicy do przeprowadzenia wymiany switchy w tej klawiaturze – wystarczy nam switch puller, za którego pomocą swobodnie wyciągniemy wszystkie przełączniki, aby w ich miejsce wsadzić dowolne inne (oczywiście kompatybilne). Z hot-swapa można skorzystać też w inny sposób, a konkretnie wyjąć fabryczne przełączniki i je przesmarować. Pomijając lutowanie zaoszczędzimy sporo czasu, a nasza klawiatura stanie się jeszcze przyjemniejsza w użytkowaniu!

Brzmienie

Na tym etapie recenzji muszę ponownie poznęcać się nad dwoma aspektami recenzowanej dzisiaj klawiatury Keychron V1 Max. Zacznę jednak dla odmiany od zalet jej brzmienia. Stukanie jest w niej bowiem bardzo czyste i nieco wytłumione, jednak skierowane ku wysokim częstotliwościom. To ostatnie wynika rzecz jasna z użycia przełączników o wydłużonych trzonach, zaś wytłumienie to efekt wypchania obudowy wszelkimi wygłuszaczami. Pianka nie wpływa bowiem na klawiaturę w sposób poprawiający brzmienie, a wyłącznie je wytłumia. Oczywiście w zależności od porowatości albo wyeliminujemy bas, albo sopran, niemniej jednak pianka służy tylko i wyłącznie do tłumienia.

Dlatego też prawdopodobnie Keychron umieścił na PCB arkusz plastiku, który miał tu balansować dźwięk i go uwydatniać. Czy to się udało? Absolutnie nie. V1 Max to po prostu standardowo brzmiąca klawiatura jakich na rynku wiele, w dodatku z cykającą spacją. Nie mówię, że brzmi ona źle, a po prostu zwracam uwagę na fakt, że jej brzmienie jest nudne do bólu i identycznie brzmiących urządzeń można obecnie dostać setki. Nie podoba mi się kierunek, w którym idą klawiatury marketowe właśnie przez to, że producenci zamiast dobrze zaprojektować wnętrze obudowy i dostosować je do konkretnego brzmienia, wolą po prostu wypchać je pianką i nawypisywać bzdur o mitycznym thocku w opisie produktu.

Podświetlenie

Jedną z cech, którymi producent chwali się na rewersie kartonu jest podświetlenie RGB. Moim zdaniem nie jest to żaden atut dla klawiatury tego typu, ale skoro już zostały zamontowane tu diody emitujące światło to grzechem byłoby nie napisać o nich paru słów. Na początku muszę pochwalić Keychrona za to, że zamontował LED-y w orientacji południowej, czyli tej poprawnej. Niewątpliwie wynika to z prostego faktu jakim jest brak prześwitujących literek w keycapach, dzięki czemu nie ma konieczności montowania przełączników w drugą stronę. Dla części osób będzie to wada, bo przecież po co komu podświetlenie bez podświetlanych literek, ale bądźmy szczerzy – nikt w 2024 roku nie patrzy na klawiaturę podczas pisania, a jak już patrzy to powinien przede wszystkim zadbać o swoje oczy i nie pracować w zupełnej ciemności 😉

Zastosowane w Keychron V1 Max diody RGB są przylutowane bezpośrednio do powierzchni PCB, co czyni je diodami SMD. Ten typ lampek jest kojarzony z bardzo mierną reprodukcją barw i niestety jest tak i w tym przypadku, natomiast w dużo mniejszym stopniu niż osobiście się spodziewałem. W białym widać lekką nutkę niebieskiego, ale jest ona na tyle delikatna, że byłbym w stanie korzystać z takiego koloru podświetlenia. Żółć nie wpada z kolei w limonkę – jest czysta, choć trochę ciemna. Ogólnie użyte tu diody zdają się być w miarę jasne, ale przy niektórych kolorach ujmuje im trochę życia, a wynika to z użycia czarnej, a nie białej płyty montażowej.

Bezprzewodowość

Jedną z cech, których nie oferowała nam seria V, a oferuje V Max jest łączność bezprzewodowa. Do dyspozycji jest zarówno Bluetooth 5.1 jak i znacznie bardziej lubiane przez graczy 2,4 GHz. Osobiście przez cały okres testów korzystałem z klawiatury na tym drugim, bo sam wolę niższe opóźnienia, nawet podczas pisania. Połączyłem się jednak na chwilę przez BT i przyznam szczerze, że nie ma tragedii – da się w ten sposób korzystać z klawiatury, natomiast bez cienia wątpliwości nie pogramy w ten sposób w wymagające produkcje. Do pisania jest to jednak opcja jak ulał, tym bardziej że oszczędzimy w ten sposób sporo zużycia energii.

Żeby połączyć klawiaturę z komputerem należy podłączyć jeden z dwóch adapterów, a następnie przełączyć tryb na 2,4 GHz. Analogicznie kwestia wygląda z Bluetoothem, jednak do niego potrzebujemy własnego adaptera lub urządzenia wspierającego łączność BT. Klawiatura po sparowaniu zacznie działać, a ja do testów uruchomiłem dodatkowo podświetlenie na maksymalną jasność. Dzięki temu byłem w stanie wywnioskować ile Keychron V1 Max jest w stanie podziałać przy największym zużyciu baterii. Oczywiście testy rozpocząłem wraz z naładowaniem akumulatora do 100% jego pojemności.

Testy zacząłem w samo południe 4 marca i korzystałem tak z klawiatury po kilka godzin dziennie. Po ośmiu dniach, a konkretnie wieczorną porą 12 marca zgasło mi podświetlenie i od tamtej pory się już nie zapaliło. Oznaczało to zatem zjechanie poziomu naładowania do 30%, co wykazał również świecący się po wciśnięciu kombinacji klawiszy FN+B wskaźnik naładowania. Co ciekawe, od tamtej pory klawiatura jakby krzyczała o doładowanie akumulatora, sygnalizując mi to mrugającą na czerwono lampką statusu pod spacją jak i tą obok złącza USB-C, jednak pomimo braku prądu klawiatura swobodnie towarzyszyła mi na wyłączonym podświetleniu jeszcze tydzień, aż do momentu kiedy po prostu się nią znudziłem. Nie będę jej przecież testował w nieskończoność, czyż nie? Testy zakończyłem z baterią naładowaną do 20%, a więc statystycznie powinna ona spokojnie podziałać miesiąc na jednym ładowaniu, oczywiście przy podświetleniu włączonym na maksa przez pierwszy tydzień. Czy to dobry wynik? Moim zdaniem doskonały i uważam, że Keychron odwalił kawał dobrej roboty.

Jeśli chodzi natomiast o stabilność połączenia, to to również jest na najwyższym poziomie. Klawiatura nie przerywa, nie rozłącza się – rzecz jasna po radiowym 2,4 GHz. Nie podoba mi się jednak to, że po dłuższym czasie bezczynności muszę najpierw wcisnąć dowolny klawisz żeby ją obudzić, a dopiero po około dwóch sekundach jestem w stanie wprowadzać znaki do komputera. Jest to szczególnie irytujące przy włączaniu komputera, gdy muszę zalogować się do systemu i gubię pierwsze litery hasła. Nie można mieć jednak wszystkiego, czyż nie?

Oprogramowanie

Jak większość (o ile nie wszystkie) klawiatur produkowanych obecnie przez Keychron, V1 Max wspiera najlepszy typ oprogramowania klawiaturowego na tej planecie, czyli QMK wraz z interfejsem graficznym VIA. Nie obyło się jednak bez potknięć i na chwilę obecną klawiatura ta nie jest oficjalnie wspierana przez VIA, a jedynie występuje możliwość konfiguracji przez tę aplikację o ile wgramy odpowiedni plik .json. Mamy tu zatem do czynienia z półśrodkiem i poniekąd tracimy jedną z głównych zalet tego oprogramowania, którym jest wygoda i możliwość ustawienia klawiatury w locie, nawet przez przeglądarkę.

Niemniej jednak jeśli już przebrniemy przez wgranie ów pliku, dostępnego swoją drogą do pobrania ze strony producenta, to wita nas bardzo przyjemny interfejs, pozwalający na ustawienie dowolnego działania wszystkich klawiszy, w tym pokrętła. Ponadto nagramy tu makra i skonfigurujemy podświetlenie. Brakuje mi tylko wskaźnika naładowania baterii i ogólnie wykrywania klawiatury bez podpięcia jej po kablu, ale pamiętajmy, że VIA to aplikacja wspierająca tysiące różnych klawiatur i nie powstała z myślą o takich funkcjach, a o prostej konfiguracji działania klawiszy. Fajnie też, że po zaprogramowaniu Keychron V1 Max nie musimy mieć w żaden sposób uruchomionego oprogramowania – klawiatura zapamięta bowiem nasze ustawienia i będzie działać zgodnie z nimi nawet po podpięciu do innego komputera.

Ocena końcowa

Bądź co bądź, Keychron V1 Max jest klawiaturą naprawdę udaną. Rzadko spotyka się bowiem produkty tak dopracowane na większości płaszczyzn. W tym przypadku mowa o świetnie wykonanej obudowie z tworzywa ABS, genialnych keycapach o profilu OSA, przyjemnych w użytkowaniu przełącznikach Gateron Jupiter Banana czy łączności bezprzewodowej, która nie przerywa, a przy włączonym podświetleniu potrafi działać naprawdę długo na jednym ładowaniu. Wielu spodoba się także rozmiar 75%, podświetlenie RGB i nieco miernie wykonany gasket mount, a dla mnie wisienką na torcie jest atrakcyjny wygląd oraz pokrętło do regulacji głośności.

Z wad koniecznie wymienić trzeba oczywiście stabilizatory, które niestety potrafiły cykać i klekotać podczas moich testów, z naciskiem na ten pod spacją. Ponadto nie podoba mi się wypchanie obudowy piankami, jednak dla mniej świadomych klientów będzie to spora zaleta. Można też przyczepić się do pewnych nierówności w nadrukach na keycapach, ale dla mnie to nic ważnego, oczywiście przy cenie, w której oferowany jest ten produkt. No właśnie, cena.

To ona zazwyczaj definiuje produkt i to na jej podstawie ocenia się czy jest on dobrym wyborem, czy też nie. Obecnie Keychron V1 Max możemy kupić u partnera mojego bloga, Shelter.pl, za 549 złotych za dowolny wariant przełącznikowy. To naprawdę atrakcyjna cena za tak dopracowany produkt, który wymaga od nas jedynie lekkiej poprawy stabilizatorów. Mogę zatem głośno i wyraźnie wypowiedzieć te słowa: polecam Keychron V1 Max, gdyż jest to wyśmienita klawiatura, której zalety przyćmiewają jej wady, a znaleźć cokolwiek lepszego w tej kwocie będzie nie lada wyzwaniem. A jeżeli nie odpowiada Wam rozmiar 75%, to Keychron ma w swojej ofercie również inne modele z serii V Max, które nie różnią się zupełnie niczym od recenzowanego dzisiaj wariantu, poza rzecz jasna rozmiarem. Je także mogę Wam zatem polecić!

Podziękowania

Śliczne dzięki partnerowi bloga, polskiemu sklepowi z peryferiami biurowymi i nie tylko – Shelter.pl, za użyczenie tej klawiatury na testy. Dzięki tego typu współpracom jestem w stanie jeszcze bardziej rozwijać bloga i zapewnić moim czytelnikom jeszcze więcej ciekawych tekstów! ^^ Polecam więc wpaść na stronę Shelter i sprawdzić czy nie oferują czegoś co może się Wam przydać – znajdziecie tam bowiem masę fajnych klawiatur i przełączników, a te drugie możecie kupić z kodem KRZEW obniżającym cenę o 10%!