Recenzja MMD Cream V4

Na AliExpress można coraz częściej natknąć się na aukcje, których przedmiotem są zaskakująco tanie przełączniki liniowe o wymyślnych kolorach i nazwach, a także od mało znanych marek pokroju Leobog, FEKER czy Mengmoda. Osobiście zawsze uwielbiałem testować budżetowe switche, bo to one bardzo często definiują rynek – od lat uważam, że absolutnym królem liniowców jest Gateron Milky Yellow Pro, czyli switch kosztujący 50 groszy za sztukę jeśli skorzystamy z kuponów i promocji. Jakiś czas temu natrafiłem jednak na ewidentnego klona popularnych niegdyś Kailh Cream, powstałych we współpracy z NovelKeys. Niestety nie miałem nigdy okazji zrecenzować oryginału, niemniej jednak miałem okazję go testować w związku z czym jestem w stanie przedstawić Wam realne porównanie kremowych przełączników od Kaihua z będącymi tematem dzisiejszej recenzji MMD Cream V4.

Skąd w ogóle wzięły się na rynku te switche? Otóż Mengmoda jest marką (nie producentem!), która ma w ofercie naprawdę wiele przełączników, a na ustach entuzjastów jest już od dosyć dawna. Pamiętam jeszcze te zamierzchłe czasy, gdy Mengmoda Holy Panda były właściwie jedynymi przełącznikami z logiem MMD, a ich cena była naprawdę atrakcyjna jak na klony HP w tamtych czasach. Teraz czasy są jednak zupełnie inne, a firmy muszą konkurować ze sobą jeszcze bardziej w kwestii ceny. Nie dziwi zatem fakt, że MMD Cream V4 są produkowane przez BSUN, czyli producenta znanego z dosyć budżetowych propozycji, ale też nie najlepszej jakości. Jak więc wypadły te interesujące liniowce w moich testach? Przekonajcie się sami – zapraszam do lektury!

MMD Cream V4

Budowa

Jak domyślacie się po tytule, wersji Mengmoda Cream było już parę, a ja nie miałem okazji dogłębnie zapoznać się z tymi wcześniejszymi. Wiem natomiast, że wersje od pierwszej do trzeciej były produkowane przez Leobog, zaś za czwartą zabrał się najprawdopodobniej BSUN. Pomiędzy pierwszymi trzema wersjami nie było szczególnych różnic, natomiast spory przeskok widać w przypadku wersji czwartej – pierwsza, druga i trzecia wersja ewidentnie wyróżniały się na tle przełączników MX style budową, a przede wszystkim wycięciem na diodę LED oraz zatrzaskami obudowy. To po tym wyglądzie można było poznać, że jest to produkt od Leobog-a. Podobnie, o ile nie identycznie, wyglądały zresztą Mengmoda HT POM, które niegdyś testowałem i mam z nimi bardzo pozytywne wspomnienia.

MMD Cream V4 są pierwszymi z serii, które oferują zamykanie na cztery małe zatrzaski, zgodne ze standardem ustanowionym dziesiątki lat temu przez Cherry, zamiast dwóch dużych tak zwanych winglatch-y. Ponadto od dołu górnej części obudowy widoczne są charakterystyczne dwie wypustki, które zdradzają producenta – jest to bowiem element stosowany przez wspomnianego wcześniej BSUN-a, który zaistniał na scenie przełączników między innymi produkcją klonów Holy Panda, w tym YOK Panda. Przyznam Wam natomiast szczerze, że mój mindset w sporym stopniu zmienił się przez te lata i nie mam już takiego podejścia jak wtedy gdy kolekcjonowałem jeszcze przełączniki. Wtedy każdy detal miał dla mnie znaczenie, a identyfikacja switchy mnie realnie jarała. Teraz mnie to zbytnio nie obchodzi i piszę o tym właściwie tylko dla zasady, bo w rzeczywistości i tak ciężko obecnie wyciągnąć cokolwiek po samej nazwie producenta – najważniejszy jest przecież sam przełącznik. Zresztą, przez to ile jest wersji tych wszystkich MMD Cream może się okazać, że wszystko co do tej pory napisałem to kompletna bzdura, a ja w zasadzie nie mam nawet wersji czwartej, a trzecią. Wszystko to przez to, że komunikacja pomiędzy producentem i sklepami, a klientem zwyczajnie w świecie nie istnieje.

Producent jak i sprzedawcy na AliExpress ochoczo deklarują, że obie części oraz trzon MMD Cream V4 są wykonane z tworzywa znanego pod nazwą polioksymetylen, częściej określanym po prostu skrótem POM. Niemniej jednak z tego co dowiedziałem się od ludzi znacznie bardziej zaznajomionych z obecnymi trendami w świecie mało znanych switchy, trzon może być tu w rzeczywistości z mniej popularnej mieszanki plastików zwanej LY, kojarzonej przez wielu z nieziemską gładkością. Dla mnie jest to zupełnie obojętne, ale cieszę się mimo wszystko z użycia przez producenta POM-u do obudowy, bo to dzięki niemu przełączniki te brzmią tak, a nie inaczej. Zastosowany kolor to z kolei w całości kremowy, a więc zgodny z oryginałem – Kailh Cream.

Na spodzie obudów recenzowanych dzisiaj switchy spod szyldu Mengmoda znajdziemy nie tylko oznaczenia napisane dziwną czcionką, ale także dwie dodatkowe nóżki stabilizujące, których celem jest utrzymanie przełącznika równo w klawiaturze. Dzięki nim możemy wrzucić MMD Cream V4 do modeli plateless jak i tych z gniazdami hot-swap i nie musimy martwić się o to, że przełączniki będą krzywo lub po prostu wypadną. Zamontowany w nich trzon ma z kolei nieco dłuższy rdzeń niż w standardowych modelach, przez co całość ma długość 13,2 mm, a w efekcie skutecznie redukuje skok oraz powoduje, że pisząc na tych switchach czujemy twardszy impakt przy dociskaniu klawisza do samego dołu, bo w spód uderza sam rdzeń, a nie cały dół trzpienia.

Skok

MMD Cream V4 są wzorowane na Kailh Cream, więc żadnym zaskoczeniem nie jest, że są to przełączniki o charakterystyce liniowej. Nie poczujemy w nich zatem punktu aktywacji, gdyż skok jest w pełni płaski i nie sygnalizuje nam w żaden sposób przekroczenia progu aktywacyjnego. Ten ma natomiast miejsce gdzieś w okolicach 1,3 mm (według deklaracji producenta), natomiast cały skok ma długość 3,7 mm – czyli odrobinę mniej niż standardowe 4 mm. Wynika to rzecz jasna z użycia wydłużonego trzonu, o czym już wspominałem. Ogólnie pisanie na kremowych switchach od Mengmoda jest dosyć fajnym doświadczeniem, bo przy tylko trochę zredukowanym skoku nadal czujemy, że palec zapada się dosyć głęboko, więc dłużej możemy cieszyć się tym liniowym skokiem. Niemniej jednak sam moment zderzenia się ze spodem jest wyraźnie zaznaczony poprzez mocny impakt, co moim zdaniem dodaje sporo smaku do tych przełączników i to głównie dzięki temu korzystało mi się z nich tak komfortowo przez cały okres testów.

Powyższy wykres został wykonany przez ThereminGoat. Zauważcie, że nawet wielki mistrz przełączników błędnie zidentyfikował te switche i nazwał je V3. Wynika to z naprawdę fatalnej komunikacji między producentem i sprzedawcami, a klientami – w aukcjach tytuł potrafi zawierać V4, ale wariant kupowany przez nas już V2. Absurd!

Sprężyny

Obecnym standardem jest montowanie w przełącznikach sprężyn o długości wyższej niż klasyczne 16 mm, a to za sprawą generowania przez długie sprężynki zjawiska zwanego slow-curve. Odstępstwem od tej normy nie jest MMD Cream V4, bo w ich wnętrzu znajdziemy sprężyny dwustopniowe, długie na 21 milimetrów. To naprawdę sporo i czuć podczas użytkowania recenzowanych dziś switchy, że wpływ tej długości na wrażenia z pisania nie jest marginalny. Od lat jestem fanem wydłużonych springów i nie inaczej jest w tym przypadku – użytkowanie Cream V4 od Mengmoda było dla mnie wspaniałym doświadczeniem między innymi dzięki tym sprężynkom.

Nie tylko pre-load jest jednak ważny w sprężynie, ale też stawiany przez nią opór. W przypadku testowanych dzisiaj switchy jest to 61,5 gramów siły potrzebne do doprowadzenia trzonu do samego dołu, a także około 50 gf do osiągnięcia progu aktywacji. Rozjeżdża się to trochę z deklaracjami producenta, ale moim zdaniem może to wynikać z różnic w sprzęcie pomiarowym jak i zwyczajnie w tolerancjach – zawsze jest szansa, że sprężyny zamontowane w tych switchach akceptują różnice rzędu 5 gramów wte czy wewte i powstają takie kwiatki. Niemniej jednak są to przełączniki o średnim wyważeniu, a zatem pisanie na nich nie męczyło moich palców, a wręcz zachęcało je do dalszego użytkowania – uwielbiam bowiem sprężyny wymagające około 60 gramów siły do dociśnięcia klawisza do samego dołu.

Brzmienie

MMD Cream V4 mają obudowy wykonane z POM-u, a zatem ich brzmienie powinno być charakterystycznie pełne i wysokie. Tak też jest – stukanie jest czyste i przyjemne dla uszu, a także niosące się za sprawą wydłużonego rdzenia trzonu. Wytłumia i obniża je jednak fabryczne smarowanie, które zostało tu zrealizowane naprawdę dobrze. Można zatem powiedzieć, że są to przełączniki, które po odpakowaniu można od razu wrzucić do klawiatury i cieszyć się ich doskonałym, świetnie wyważonym brzmieniem. Nie da się jednak nie zauważyć, że mimo wszystko nie mamy tu do czynienia z takim typowym POM-owym brzmieniem jak w Kailh Cream – a to zapewne przez trzon wykonany z LY (o ile podejrzenia są słuszne).

Chciałbym też dopowiedzieć kilka pozytywnych słów na temat części metalowych zamontowanych w tych switchach, jednak nie do końca mam taką możliwość. O ile rzeczywiście sprężyny także zostały tu dotknięte smarowidłem i nie hałasują metalicznym pogłosem, to nieco inaczej sprawa ma się w przypadku metalowych styków, które najzwyczajniej w świecie skrzypią. Nie jest to pierwszy raz, w którym spotkałem się z czymś takim – to samo zjawisko występuje bowiem w wielu switchach od JWK, takich jak chociażby Jwick Red, z którymi mam podobnie nieprzyjemne wspomnienia. Nie do końca rozumiem też z czego ono wynika ani jak je wyeliminować, natomiast jest ono ewidentne, choć do przeżycia. Osobiście nie miałem problemu z użytkowaniem Mengmoda Cream V4, nawet pomimo tego dziwacznego pogłosu pojawiającego się raz na kilka wciśnięć, ale tylko w sytuacjach w których używałem ich ze słuchawkami na uszach.

RAMA.WORKS U80-A SEQ2 z JTK Royal Green (1,4 mm ABS).
RAMA.WORKS U80-A SEQ2 z JC Studio (1,5 mm PBT)

Gładkość

Rzadko kiedy idzie spotkać obecnie switche, które nie są w żaden sposób przesmarowane prosto z fabryki, a najczęściej jest to robótka wykonana naprawdę dobrze, nawet lepiej niż samodzielne, ręczne smarowanie. Mengmoda Cream V4 zdecydowanie należą do grupy tych dobrze smarowanych, bo oleisty smar pojawia się na ich trzonach tam gdzie powinien, a w dodatku jego ilość nie jest przesadzona. Uważam natomiast, że do perfekcyjnego efektu zabrakło dodania odrobiny smaru na pozostałych stronach trzpienia. Nie są to zatem switche idealne pod kątem smarowania, ale nie myślę też, że trzeba decydować się na ich poprawianie. Dużo to nie zmieni i trzeba po prostu przekalkulować co się bardziej opłaca – kilka godzin pracy czy odrobinę inaczej brzmiące i mniej gładkie switche.

No właśnie, z gładkością jest tu tak, że MMD Cream V4 wypadają naprawdę doskonale na tle konkurencji, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę ich cenę. Tarcie jest w nich wyczuwalne, ale w tak minimalnym stopniu, że nawet nie brałbym go pod uwagę. Zresztą, jeśli zdecydujemy się na własnoręczne dosmarowanie, to ów ocieranie zniknie zupełnie, a być może pozbędziemy się także tego nieprzyjemnego skrzypienia. Wszystko zależy od priorytetów danego użytkownika – ja osobiście zdecydowałbym się na smarowanie, zgodne z moim poradnikiem, przed wlutowaniem tych switchy do którejkolwiek z moich klawiatur.

Ocena końcowa

Jestem już trochę zmęczony testowaniem za każdym razem tak samo dobrych liniowców, jednak nie uważam tego za coś złego. O ile bowiem ja jestem znudzony i nie widzę większego sensu w recenzowaniu kolejnych i kolejnych tak samo dobrych switchy, o tyle Wy, klienci, macie dzięki temu znacznie większy wybór jeśli chodzi o przełączniki liniowe. Co Wam to daje? A no to, że możecie dostosować pod siebie nie tylko ogólny feeling i brzmienie, ale nawet tak marginalne detale jak wygląd przełącznika czy jakąś jego pojedynczą cechę, na którą normalnie nie zwrócilibyście uwagi. Uważam zatem, że MMD Cream V4 są naprawdę dobrym wyborem jeśli chodzi o liniowce, bo oferują wszystko to, czego po liniowcu w 2024 powinniśmy się spodziewać.

Mamy tu bardzo gładkie wrażenia z użytkowania, przyjemny dla ucha dźwięk, fabryczne smarowanie na dobrym poziomie, świetne sprężynki i wydłużony rdzeń trzonu wpływający interesująco na feeling. Do wad zaliczyć mogę właściwie tylko to dziwaczne skrzypienie metalowych kontaktów, które zapewne zniknie po samodzielnym przesmarowaniu, ale nawet jeśli nie chce Ci się angażować w to przedsięwzięcie, to sam odgłos wcale nie jest tak głośny i da się z nim żyć. Wszystko to zamyka się w genialnej cenie, wynoszącej zaledwie 90 złotych za 90 sztuk, a jeśli macie trochę szczęścia, kuponów i akurat natraficie na promkę, to dacie radę zdobyć je nawet taniej. Najtańsza aukcja na AliExpress, którą udało mi się znaleźć, oferuje je za zaledwie 74 złote za 90 sztuk! W tej cenie próżno szukać czegokolwiek, co choćby dorastało do pięt tym świetnym przełącznikom, a co dopiero je przewyższyło. Jeśli więc podoba Wam się ich brzmienie i lubicie long-pole liniowce, to bierzcie póki gorące! 😉

Podziękowania

Ten artykuł jest sponsorowany przeze mnie, bo to ja kupiłem sobie te przełączniki za swoje własne pieniądze. Jeśli zatem chcecie mnie wesprzeć, to możecie dać mi subskrypcję na moim Patronite. Z pewnością pomoże to w rozwoju mojego bloga, a Wy dostaniecie jeszcze więcej jakościowych tekstów ode mnie 🙂 Polecam też zerknąć do oferty partnerów KlawiaturowegoBloga: TinkerKeys, Keyspace.Store oraz Shelter, gdyż o ile nie dają mi oni bezpośrednio pieniędzy za promowanie ich działalności, to uważam ich rozwój za bardzo ważny czynnik mogący wpłynąć wyłącznie pozytywnie na polski rynek i scenę hobby klawiaturowego, a więc i na rozwój bloga!