Recenzja Durgod Taurus K320 Cream White (Cherry MX Speed Silver)

Ponad dwa lata temu miałem okazję zrecenzować bardzo popularną wówczas klawiaturę – Durgod Taurus K320. Był to wówczas go-to model jeśli chodzi o rozmiar TKL, gdyż oferował praktycznie wszystko czego można oczekiwać od klawiatury, a w dodatku nie kosztował jakoś szczególnie dużo. Minęło jednak sporo czasu, standardy się zmieniły, a K320 został wypchnięty z wszelkich list polecanych klawiatur na rzecz dostępnych w Polsce modeli, takich jak Silver Monkey X SMGK1000, KRUX Atax Pro czy Dream Machines DreamKey TKL.

Ostatnio w oko wpadła mi oferta, której przedmiotem był nowy egzemplarz klawiatury Durgod Taurus K320 w wersji kolorystycznej Cream White (którą osobiście prędzej nazwałbym Retro). Zakupiłem więc ów produkt z myślą o napisaniu jego recenzji, która nie będzie jednak standardowym tekstem. Chciałbym bowiem zwrócić dziś uwagę przede wszystkim na K320 w świetle aktualnego rynku i ocenić, czy klawiatura ta nadal może konkurować o miano króla, czy naprawdę jej lata świetności dawno minęły. Nie będzie to jednak pełnoprawny redux, gdyż wersja Cream White korzysta z innych przełączników i keycapów niż standardowe Taurusy K320.

Durgod Taurus K320

Opakowanie

Pudełko, w które opakowany jest Durgod Taurus K320 należy do grupy tych najmniej ciekawych. Całość jest bowiem wykonana w niebiesko-czarnej kolorystyce, a na froncie nie znajdziemy kompletnie nic poza niebieskim napisem DURGOD po środku i szarym napisem TAURUS K320 w lewym dolnym rogu. W prawym górnym znajdziemy z kolei małe, niebieskie logo producenta.

Równie mało dzieje się z tyłu. Tam znajdziemy kolejne logo Durgoda, a także logo marki Cherry MX – sugerujące obecność jej przełączników w tym produkcie. Przy lewej krawędzi umieszczona została z kolei swego rodzaju lista sposobów kontaktu z producentem, a także nazwa produktu.

Najciekawsze są natomiast dwa boki: górny i dolny. Na tym pierwszym znalazła się lista zawartości opakowania (w dodatku niezgodna z prawdą) oraz wymogi systemowe, a także link do pobrania oprogramowania Durgod Zeus Engine. Tuż obok są dwie naklejki: jedna informująca o zamontowanych w danym egzemplarzu przełączników, a druga o konkretnym modelu, kolorze i jego układzie. W moim przypadku jest to kolejno Cherry MX Speed Silver i Durgod Taurus K320 w kolorze Cream White i z układem ISO-UK.

Spodni bok informuje nas o pięciu najważniejszych, zdaniem producenta, cechach klawiatury. Są to:

  • 32-bitowy procesor ARM,
  • częstotliwość próbkowania wynosząca 1000 Hz,
  • blokada klawisza Windows,
  • N-Key rollover,
  • wsparcie oprogramowania Durgod Zeus Engine.

Jak więc sami widzicie, pudełko nie przekazuje nam prawie żadnej przydatnej wiedzy na temat produktu. Ja osobiście uważam jednak, że najważniejsze jest wnętrze, a nie okładka. Przejdźmy więc do tego, co tygryski lubią najbardziej – zawartości.

Akcesoria

Wewnątrz pudełka, poza samą klawiaturą, znajdziemy bardzo bogaty zestaw akcesoriów. Są to: aż dwa kable w kolorze beżowym, odpowiadającym barwie obudowy klawiatury, papierowa instrukcja obsługi, druciany keycap puller z beżowym uchwytem, dwa zamienne keycapy (Esc i Enter) w kolorze akcentów oraz… podkładka pod kubek z logiem producenta.

Dwa kable w zestawie to niestandardowy dodatek, ale moim zdaniem niezwykle przydatny. Pierwszy z nich jest bowiem zwyczajnym przewodem USB-C do USB-A, który pozwoli podłączyć klawiaturę do praktycznie każdego komputera stacjonarnego. Jeśli jednak chcielibyśmy korzystać z K320 z laptopem bez portów typu A lub ze smartfonem, to na pomoc przychodzi drugi kabel – USB-C do USB-C. W moim przypadku był on dodatkowo przydatny, gdyż mam w komputerze pojedynczy port USB-C, więc zamiast zajmować USB-A podpiąłem tam klawiaturę na czas testów. Da się to natomiast rozwiązać nieco lepiej, poprzez dołączenie w zestawie jednego kabla C do C i dodatkowej przejściówki C do A, tak jak robi to Keychron. W ten sposób ograniczy się ilość kabli walających się po świecie.

Same przewody są ogumowane i stosunkowo łatwo wyprostować wszelkie zagięcia, a co za tym idzie ułożyć kabel ładnie na biurku. Nieczęsto zdarza się trafić tak dobrej jakości kabelki w zestawie z klawiaturą. Minus jest natomiast taki, że przez jasny kolor prawdopodobnie guma szybko zmieni swój kolor na bardziej żółtawy, albo po prostu pobrudzi się na czarno. Czy jest to jednak znaczący problem w przypadku klawiatury w kolorystyce retro, gdzie wszystkie sprzęty były znane z żółknięcia?

Na pochwałę zasługuje też druciany keycap puller, który jest znacznie lepszym rozwiązaniem niż standardowe plastikowe narzędzie. To drugie jest bowiem w stanie porysować ścianki boczne nakładek, natomiast druciki tego nie zrobią. Fajnie też, że mamy tu dwa „różowe” akcenty, dzięki którym klawiatura nabiera trochę życia. Podkładka pod kubek jest natomiast moim dobrym przyjacielem, na którym już od dawna ciągle lądują kubki moje jak i mojej partnerki.

Od góry

Recenzowana dziś klawiatura jest, jak wspomniałem na wstępie, modelem TKL. Nie znajdziemy tu zatem panelu numerycznego. Rozmiar ten jeszcze kilka lat temu był utożsamiany prawie wyłącznie z graczami, natomiast ja osobiście grywam bardzo rzadko, a jestem wielkim miłośnikiem tego rozmiaru. Sam z resztą do gier wolę jeszcze mniejsze konstrukcje, byle oszczędzić miejsce na biurku na ruchy myszą. Poza NumPadem, znajdziemy tu wszystkie klawisze, które są w standardowej klawiaturze pełnowymiarowej. W dodatku są one ułożone tak samo, a nie zbite – jak w przypadku 75%.

Niestandardowy jest natomiast układ tego konkretnego egzemplarza. Korzysta on bowiem z ISO-UK. Pierwszy segment oznacza, że mamy tu krótki lewy Shift i wysoki Enter. Drugi sugeruje z kolei, że układ przystosowany został do użytkowników z Wielkiej Brytanii. Różnica ta widoczna jest w nadrukach na keycapach. Trójka ma nad sobą symbol funta, a hashtag i tylda znalazły się tuż obok Entera. Są to jednak wyłącznie nadruki i nic nie stoi na przeszkodzie żeby korzystać z tej klawiatury ze standardowym dla naszego języka układem, tak jak robiłem to ja. Wystarczy w systemie wybrać polski język klawiatury.

Wariant kolorystyczny Cream White charakteryzuje się jasną obudową i pasującymi keycapami w dwóch odcieniach beżu. Warto natomiast wspomnieć, że Durgod Taurus K320 dostępny jest w sprzedaży również w wersji białej (z szarymi modyfikatorami) i czarnej (z szarymi alfanumerykami). Moim zdaniem estetyka retro jest zdecydowanie ciekawsza i recenzowany dziś model radzi sobie w tej kwestii wręcz świetnie. W porównaniu do klawiatury KRUX Atax Pro Creator Retro, K320 wygląda faktycznie jak coś, co mogło być wyprodukowane 30 lat temu i służyć tamtejszym księgowym w pracy.

Obudowa jest w dodatku bardzo schludna. Krawędzie są wąskie, a rogi zaokrąglone. Całość byłaby prawdziwie minimalistyczna, gdyby nie lampki kontrolne umieszczone w sekcji nad strzałkami. Mimo wszystko bardzo podoba mi się jak ta klawiatura wygląda z góry. Jest naprawdę elegancka i ładnie prezentuje się na biurku, a nie to co „gamingowe” kiczowate produkty, które są forsowane już od jakiejś dekady.

Od spodu

Spód recenzowanego dziś modelu zawsze lubiłem nazywać „statkiem kosmicznym”. Jest on bowiem mocno przekombinowany pod względem wyglądu i cieszę się, że jest to najrzadziej widoczna część klawiatury. Znalazły się tu czarne gumki antypoślizgowe, które radzą sobie świetnie w utrzymywaniu urządzenia w miejscu. Są też rozkładane nóżki do podwyższenia kąta nachylenia. Co ciekawe, są one dwustopniowe. K320 to klawiatura z lat, gdy nie był to jeszcze tak popularny dodatek. Teraz prawie każda klawiatura jest wyposażona w trzystopniową regulację kąta nachylenia, ale za czasów świetności Durgoda nie było to tak oczywiste i produkty z tą cechą było można policzyć na palcach jednej dłoni, a na polskim rynku nie było ani jednego z nich.

Sekcja, która nieco wystaje ponad płaską powierzchnię spodu plastikowej obudowy mieści w sobie też kanały na poprowadzenie kabla. Nigdy nie rozumiałem po co w klawiaturach jest implementowany taki dodatek, bo sam nigdy w życiu z niego nie skorzystałem i niezbyt rozumiem czemu miałby on służyć. W dodatku ujścia przewodu są na tyle blisko siebie, że tym bardziej nie widzę żadnego logicznego wyjaśnienia takiego rozwiązania.

W środkowej części ów kanału jest natomiast ulokowany port USB-C, przez który podłączamy klawiaturę do komputera. Samemu wyjściu towarzyszą w dodatku specjalne zagłębienia, w które wchodzą wypustki na fabrycznych kablach. Dzięki temu przewód w żadnym wypadku nie wypnie się przypadkowo ze złącza, ale minusem jest potrzeba użycia nienaturalnie dużej siły przy faktycznym wyciąganiu go, co po dłuższej eksploatacji może uszkodzić strukturę kabla i po prostu go popsuć.

Od boku

Najgorzej moim zdaniem wypada wygląd K320 od boku. Jest to bowiem jedna z niewielu klawiatur na rynku, w której przełączniki są osłonięte nie w całości, a gdzieś do 4/5 ich wysokości. To skutkuje dziwną estetyką, tak jakby keycapy lewitowały. W dodatku w jaśniejszych wariantach klawiatury, takich jak Cream White, czarne obudowy przełączników bardzo rzucają się w oczy, co jeszcze bardziej psuje wygląd. Wolałbym standardowe obudowanie przełączników do samej góry, a nie zostawianie takiej szparki z każdej strony. Tak czy siak lepsze to niż floating-key design, ale mogło być znacznie lepiej.

Od frontu widoczny jest subtelny napis „DURGOD” ulokowany blisko prawej krawędzi. Jest on w kolorze szarym, więc nie rzuca się szczególnie w oczy. Jest to też jedyne widoczne logo producenta, poza spodem. Wolałbym mimo wszystko gdyby go tu nie było, albo znalazło się na tylnej ściance obudowy. Ciekawostką jest natomiast wysokość recenzowanej dziś klawiatury, gdyż ta wynosi wyłącznie jakieś 18 mm od samego spodu do początku keycapów (czyli tak, jak powinno się ją liczyć). Jest to zatem 3 mm mniej niż maks uznawany za komfortowy w użytku. Oznacza to więc, że nie ma potrzeby inwestowania w jakąkolwiek podpórkę pod nadgarstki.

Z tyłu widoczne są wszystkie trzy ujścia kanalików do poprowadzenia kabla. To wycentrowane jest domyślne i ma kształt prostokątu, natomiast te bliżej krawędzi bocznych są pod widocznym kątem. Wygląda to dziwnie i zdaje mi się, że producent chciał również w tym miejscu przemycić trochę tej agresywnej i kosmicznej estetyki widocznej na spodzie klawiatury.

Patrząc na K320 z profilu jesteśmy w stanie dostrzec, że przez wystającą sekcję na spodzie klawiatura ma domyślne pochylenie na poziomie kilku stopni, co sprzyja komfortowi użytkowania. W dodatku widać, że górna część obudowy nachodzi na tę dolną i tworzy tak zwany „seamless design”, dzięki któremu przerwa pomiędzy częściami nie jest zaznaczona, a co za tym idzie nie jest widoczna z tej perspektywy. Muszę przyznać, że Durgod Taurus K320 jest klawiaturą naprawdę nietypową pod względem designu i ciężko byłoby znaleźć jakiś model, który bardzo zbliża się do tego wyglądu.

Keycapy

Jednym z najlepszych aspektów wersji Cream White tej klawiatury to zamontowane w niej keycapy. Są one bardzo grube i wykonane z tworzywa PBT. Użyta tu metoda nadruku to z kolei sublimacja barwnika (ang. dye-sublimation). Polega ona na „tatuowaniu” nakładek barwnikiem. Sprawia to, że jest to druga najwytrzymalsza metoda, ustępująca pierwszego miejsca podwójnemu wtryskowi. Wiążą się z nią natomiast dwie kluczowe wady. Po pierwsze nie da się zrobić nadruku jaśniejszego niż sam keycap (np. białe litery na czarnym tle). W przypadku tego modelu nie jest to natomiast problemem. Druga wada może jej natomiast jak najbardziej dotknąć, ponieważ polega ona na rozmywaniu się nadruków, co następuje natomiast po dosyć długim czasie.

Użycie tworzywa PBT było tu nieuniknione, ponieważ metoda dye-sub wymaga użycia sporej temperatury, od której ABS by się roztopił. Uważam natomiast, że PBT jest tu tak czy siak świetnym wyborem, bo to po prostu wytrzymalsze tworzywo, któremu niestraszna temperatura (a więc można myć te keycapy w gorącej wodzie) jak i płyny wydzielane przez skórę palców (więc tekstura nie wygładzi się tak szybko). Trzeba natomiast wspomnieć, że większość osób oczekuje od PBT bardzo szorstkiej powierzchni, a tego w Taurus K320 Cream White nie uraczymy. Jest ona bardziej gładka, natomiast w taki „suchy” sposób. Trochę tak jakbym jeździł opuszkami palców po pudrze, a nie po szkle czy lustrze.

Jak mogliście zauważyć, keycapy w omawianym modelu nie są w jednym, a w dwóch kolorach (a licząc akcenty nawet trzech). Większość nosi odcień podobny do obudowy, natomiast modyfikatory, część rzędu klawiszy funkcyjnych i klaster nawigacyjny są w ciemniejszym odcieniu beżu. Ma to przypominać design znany z klawiatur retro, w których stosowano bardzo podobny zabieg. Moim zdaniem wygląda to świetnie. Kolor tekstu i ikon nie różni się bez względu na keycapa, w każdym przypadku jest to czerń. Fajnie też, że producent dorzuca dwa „różowe” akcenty, które dodają nieco życia tej klawiaturze. Trzeba natomiast zaznaczyć, że odcień obudowy delikatnie różni się od jaśniejszych keycapów, co może nie spodobać się perfekcjonistom.

Użycie metody sublimacji barwnika pozwala na stosowanie dowolnych czcionek. Dzięki temu Durgod Taurus K320 Cream White może pochwalić się bardzo schludnym krojem pisma, który jest elegancki i minimalistyczny. W przypadku wszystkich nakładek nadruki są wyrównane do lewej krawędzi, a pojedyncze literki są dodatkowo wyrównane do góry. Dzięki temu są one osadzone w lewym górnym rogu, czyli w poprawnym miejscu. Modyfikatory korzystają z tekstu i ikon, co mi się osobiście podoba. Warto wspomnieć, że ikonka jest zawsze po lewej stronie tekstu – nigdy po prawej.

Na przednim boku niektórych nakładek umieszczone zostały dodatkowe nadruki w kolorze czarnym. Mają one informować o pobocznym działaniu danych klawiszy. Są to w przypadku tej klawiatury głównie przyciski multimedialne. Warto zaznaczyć, że nadruki wykonano mało odporną na ścieranie metodą pad-print, jednak nie wchodzą one w kontakt z naszymi palcami podczas standardowego użytkowania, a zatem i tak nie powinny zbyt prędko zejść.

Zastosowany profil to w tym przypadku rzadziej już spotykany Cherry. Większość klawiatur mainstreamowych korzysta bowiem z profilu OEM, który od Cherry jest wyższy i bardziej zaokrąglony w rogach. Stworzone przez niemiecką firmę z wisienką w logu kształty nakładek są jednak preferowane przez większość entuzjastów i nie można odmówić im wygody. Są one bowiem stosunkowo niskie, a ich powierzchnia jest delikatnie wyprofilowana. Dzięki temu pisanie na nich to czysta przyjemność i dobrze wspominam korzystanie z tej klawiatury głównie dzięki nakładkom.

Wspominałem też, że keycapy te są bardzo grube. Mają one bowiem ścianki o grubości około 1,4 mm każda, czyli prawie na poziomie popularnego GMK. Przekłada się to na inną barwę dźwięku niż w przypadku nakładek z cienkimi ściankami, ale o tym więcej w późniejszej sekcji. Tutaj wspomnę jeszcze, że grubość oznacza rzecz jasna wytrzymałość, natomiast nie łudźmy się – nikt nie zgniata keycapów w palcach, więc nawet tym o grubości jednego milimetra na ogół nic nie grozi.

Stabilizatory

Pod każdym z dłuższych keycapów znalazły się tak zwane stabilizatory. Jak sama nazwa wskazuje, ich rolą jest stabilizowanie klawisza, a więc dbanie o równe poruszanie się nakładki w dół – bez względu na pozycję, w którą uderzy palec. W tym modelu mamy do czynienia z klasycznymi stabilizatorami montowanymi do metalowej płyty mocującej na zatrzaski. Za ich działanie odpowiadają z kolei druciki, które potrafią nieprzyjemnie hałasować jeśli nie zadba się o ich nasmarowanie.

W przypadku recenzowanego dziś modelu klawiatury problem polega jednak nie na tym, że smaru nie ma, a na tym, że jest go za mało. Smarowidło jest bowiem widać na drucikach każdego ze stabilizatorów, natomiast jest ono umieszczone w zbyt małej ilości w nieodpowiednich miejscach. Skutkiem jest niestety szeleszczenie niektórych z klawiszy. Dotyczy to w moim egzemplarzu głównie spacji i prawego Shifta, które cicho klekoczą przy każdym wciśnięciu. Backspace też potrafi czasem wydać z siebie niepożądany dźwięk, ale za to Enter brzmi praktycznie idealnie. Szkoda, że Durgod nie postarał się trochę bardziej, bo był już na dobrej drodze do sukcesu.

Nie jest natomiast trudnym zadaniem samodzielne przesmarowanie takich stabilizatorów. Wystarczy gruby smar, który wcale nie należy do najdroższych, a także narzędzie do umieszczenia go w małych dziurkach. Ja osobiście używam patyczków, ale można też stosować wykałaczki, pędzelki, a nawet strzykawki. Następnie trzeba po prostu zalać miejsce w każdym z trzonów stabilizatorów, w którym drucik może swobodnie się poruszać. Efektem będzie momentalne poprawienie się akustyki.

Przełączniki

Jednym z głównych problemów Durgoda Taurus K320 już te dwa lata temu był dobór przełączników. Powszechną wiedzą było już wtedy, że produkty z serii Cherry MX nie należą do najlepszych, a ostatnie dobre liniowce od tego producenta były produkowane 30 lat temu. Niemcy mieli też przebłysk w 2016, gdy odświeżyli formy swoich najpopularniejszych modeli, ale te szybko się zużyły i na rynek wróciły szorstkie przełączniki z wisienkami w logo. Mimo to Durgod zdecydował się na zamontowanie przełączników od tego producenta w swojej klawiaturze. Do wyboru niegdyś był bogaty wachlarz wariantów, natomiast nie wiem jak wyglądało to w przypadku wersji kolorystycznej Cream White, którą mam na testach.

Do mnie trafił Taurus K320 z przełącznikami Cherry MX Speed Silver, czyli liniowcami ze skróconym skokiem i dystansem przed aktywacją. Są one stworzone głównie z myślą o graczach, którzy potrzebują jak najszybszej reakcji. Dlatego też użyte w nich sprężyny wymagają jedynie 45 cN do aktywacji i około 65 cN do doprowadzenia trzonu do samego dołu obudowy. Można więc spokojnie zakwalifikować przełączniki te do grupy średnio wyważonych, bo 65 cN to już nieco za dużo na miano lekkich.

Aktywacja odbywa się tu na poziomie 1,2 mm, czyli aż 0,8 mm wyżej niż w standardowym przełączniku tego producenta. Skok ma z kolei pełną długość 3,4 mm, zamiast standardowych 4 mm. Czy przekłada się to na prawdziwie szybszą reakcję? W teorii tak, bo rzeczywiście przełącznik aktywuje się wcześniej (a więc szybciej), natomiast ja nie jestem w stanie odczuć tego jakoś szczególnie w grach. Powiem nawet, że o wiele lepiej gra mi się na konkurencyjnych liniowcach z progiem aktywacji na poziomie klasycznych 2 mm. Skrócony skok jest jednak czymś, co zawsze mi się podobało. Lubię ten impakt generowany przez mocne stuknięcie rdzenia trzonu o spód obudowy przełącznika. Dlatego Cherry MX Speed Silver dostają za to sporego plusa.

Pisanie na Cherry MX Speed Silver jest rzecz jasna możliwe, mimo przeznaczenia ich głównie dla graczy. Nie należy ono jednak do najprzyjemniejszych, bo za każdym wciśnięciem wyczuwalne jest wyraźne tarcie pomiędzy trzonem, a prowadnicami w obudowie. Powiedziałbym nawet, że jest ono porównywalne do tego z Outemu Red czy Kailh Red, które wcale nie są znane z oferowania gładkich doznań. Mi osobiście przeszkadza też nieco fakt, że nie jestem jakimś ogromnym fanem liniowców. Wolę jednak czuć ten próg aktywacji w postaci sprzężenia zwrotnego, a w Speed Silver jedyny opór stawia mi sprężyna. Fakt, jest ona wyważona perfekcyjnie do moich preferencji, ale czegoś mi po prostu brakuje w tym modelu. Przez ten jeden jakże kluczowy aspekt, którym są przełączniki, całe moje wrażenia z użytkowania tej klawiatury były co rusz rujnowane.

Brzmienie

Widoczną na pierwszy rzut oka cechą zamontowanych tu przełączników jest ich czarna obudowa. Wykonana jest ona z tworzywa nylon, które sprawia, że brzmienie jest naprawdę przyjemne dla ucha. Jest to jedna z niewielu pozytywnych cech MX Speed Silver, które udało mi się zaobserwować. Ich stukanie połączone z grubymi keycapami PBT o profilu Cherry jest po prostu genialne i słucha się tej klawiatury wspaniale. Można się pokusić jeszcze o nasmarowanie tych przełączników, co dodatkowo uwydatniłoby brzmienie.

Niestety negatywny wpływ na odbiór dźwięku Durgod Taurus K320 mają sprężynki zamontowane w przełącznikach, a także stabilizatory. Te pierwsze bardzo brzydko rezonują i jest to słychać nawet podczas standardowego korzystania z klawiatury. Niestety Cherry znane jest ze swoich wręcz beznadziejnych sprężyn, co słychać również w tym przypadku. Wystarczyło użyć nieco smaru i byłoby po sprawie, a tak to jesteśmy pozostawieni z głośnym metalicznym pogłosem.

Stabilizatory z kolei cicho klekoczą, ale jak wspomniałem już wcześniej – tylko dwa z nich faktycznie przeszkadzają. Szkoda, że producent nie użył większej ilości smaru, ale jeśli sami się pofatygujemy i własnoręcznie poprawimy tę kwestię, to klawisze stabilizowane powinny momentalnie zacząć brzmieć lepiej, a my będziemy mogli cieszyć się świetnym, wyraźnie wyciszonym, brzmieniem K320.

Tak brzmi Durgod Taurus K320 Cream White na Cherry MX Speed Silver

Lampki kontrolne

Durgod Taurus K320 to jedna z niewielu dostępnych obecnie na rynku klawiatur pre-built, która nie oferuje podświetlenia klawiszy. Mimo to nad strzałkami znalazło się miejsce na cztery lampki kontrolne, które są sporych rozmiarów i świecą na biało. Łącznie są ich tu cztery sztuki, a oznaczają kolejno od lewej: CapsLock, ScrollLock, WinKeyLock (blokada klawisza Windows) i tryb drugiego profilu. Pierwszych trzech nie muszę chyba wyjaśniać, natomiast ten ostatni aktywowany jest poprzez wciśnięcie kombinacji klawiszy FN+F12 i dzięki temu dostajemy szybki dostęp do drugiego profilu zaprogramowanego w oprogramowaniu.

Lampki są ukryte pod mlecznym plastikiem, dzięki czemu białe światło jest równo rozprowadzone. W dodatku są one sporych rozmiarów, przez co rzucają się w oczy. Ja osobiście wolałbym coś bardziej minimalistycznego. Pod każdą z lampek znalazła się też nadrukowana czarna ikonka informująca o przeznaczeniu danej diody. Symbole te nie przez każdego mogą być jednak zrozumiane, stąd też moje wcześniejsze wyjaśnienie działania poszczególnych lampek.

Oprogramowanie

Durgod Zeus Engine to aplikacja dedykowana klawiaturom tego producenta, w tym modelowi Taurus K320. Za pomocą ów narzędzia jesteśmy w stanie dowolnie skonfigurować działanie poszczególnych klawiszy, tworzyć wiele profili, a także włączyć takie funkcje jak blokada klawisza Windows, blokada kombinacji Alt+F4 czy Alt+Tab. Możemy nawet stworzyć własne makra, a następnie przypisać je do wybranych klawiszy. Nie znajdziemy tu rzecz jasna opcji ustawienia podświetlenia, gdyż klawiatura ta nie ma LED-ów.

O ile sam program jest schludny i czytelny, to niestety jego działanie jest nieco irytujące. Co prawda konfiguracja jest zapisywana w pamięci wbudowanej klawiatury, więc nawet po odinstalowaniu oprogramowania urządzenie będzie „pamiętało” jak ma działać, ale dopiero po wciśnięciu FN+F12. Domyślny profil jest domyślny i widocznie nie da się go skonfigurować, natomiast jeśli chcemy korzystać z naszej konfiguracji, to jesteśmy zobligowani do przełączenia się na układ MR. Jest to moim zdaniem trochę przekombinowane i nie rozumiem decyzji o takim działaniu.

Ocena końcowa

Bądź co bądź, Durgod Taurus K320 przetrwał próbę czasu i choć nie jest już królem TKL-i w okolicach 300 złotych, to wciąż jest solidną opcją. Największą bolączką są tu moim zdaniem przełączniki, które nie są w stanie dorównać dzisiejszym standardom. Poprawić można też stabilizatory i osłonić bardziej przełączniki obudową, ale poza tym jest nadal świetnie.

Na pochwałę zasługuje przede wszystkim solidne wykonanie, mimo użycia plastikowej obudowy. Podoba mi się też kolorystyka w przypadku wariantu Cream White. Keycapy to prawdziwie wysoka półka dye-sub PBT z równą czcionką i grubymi ściankami. Kabel USB-C można odpiąć, a zestaw akcesoriów jest bogaty i jakościowy. Na pochwałę zasługuje też wygodne oprogramowanie, które co prawda zapisuje ustawienia na drugim profilu, ale jest chociaż przejrzyste.

Aktualnie klawiatura Durgod Taurus K320 dostępna jest w wygórowanych cenach na AliExpress, a wariant Cream White jest praktycznie nie do kupienia. Polecam więc szukać używek, bo w kwocie poniżej 300 złotych idzie dorwać K320 i K310 w tej kolorystyce co u mnie. Uważam, że za te pieniądze jest to naprawdę świetny wybór, równie opłacalny co konkurencyjne SMGK1000 i DreamKey TKL.