Recenzja PAIGU Cheese Mocha

PAIGU czy LICHICX? Takie pytanie na temat dzisiaj goszczących na łamach bloga przełączników mógłby zadać sobie prawdziwy fanatyk lub kolekcjoner switchy, a tymczasem dla mnie są to kompletnie nieznane nazwy, które dostrzegłem przeglądając AliExpress i nawet nie fatygowałem się żeby zgłębić trochę więcej wiedzy na ich temat. Okazuje się natomiast poważnym błędem, albowiem obie te marki zdają się obecnie trendować wśród przełącznikowych świrów. Nic dziwnego, gdyż od lat zdaje się wśród nich panować zgoda, że im tańszy przełącznik, tym ciekawszy. Kupiłem więc za naprawdę niewielką kwotę 90 sztuk PAIGU Cheese Mocha żeby sprawdzić co to za gagatek i czy oferuje sobą coś interesującego. Zapraszam do lektury!

Budowa

Szczerze powiedziawszy, tak jak kiedyś robienie researchu na temat przełączników sprawiało mi sporo frajdy, tak obecnie niespecjalnie chce mi się grzebać w odmętach internetu w poszukiwaniu danych na temat jakichś budżetowych switchy. Przeleciałem zatem po wiadomościach na serwerze Discord o nazwie Switch Modders i dowiedziałem się między innymi, że panuje tam zgoda co do marki recenzowanych dzisiaj przełączników, natomiast nieco gorzej jest w kwestii samego producenta. Wiemy bowiem, że są to faktycznie PAIGU Cheese Mocha, a nie LICHICX Cheese Mocha, ale z drugiej strony wiemy też, że obie te marki wiele ze sobą łączy, tak samo jak wiele je dzieli. Co z tego wszystkiego wynika? W zasadzie niewiele, ale przynajmniej wiem jak nazywać te switche.

PAIGU Cheese Mocha są standardowymi przełącznikami MX style wykonanymi ze zmodyfikowanego nylonu (prawdopodobnie chodzi o jakąś mieszankę, tak jak ma to miejsce w przypadku wielu modeli HMX) w przypadku obu części obudowy oraz polioksymetylenu w przypadku trzonu. Rdzeń samego trzpienia jest ewidentnie wydłużony, co daje nam trzon długi na 12,3 mm i redukuje tym samym skok. Wewnątrz obudowy znajdziemy też rzecz jasna zwyczajne metalowe styki oraz sprężynę, ale za to już poza obudową, a konkretnie wsunięte w slot na diodę LED, zamontowane zostały dyfuzory światła. Dzięki nim podświetlenie emitowane przez diody SMD wygląda dużo lepiej. O ile więc jesteście fanami świecidełek, to będzie to dla Was dobra informacja.

Skok

Przeciętny przełącznik wzorowany na popularnej myśli technicznej Cherry MX oferuje skok o długości 4 mm oraz aktywację na poziomie 2 mm. Jeśli jednak producent zdecyduje się wydużyć rdzeń trzonu tudzież spłycić otwór w spodzie obudowy, to wówczas skok zostaje zredukowany. W przypadku testowanych dziś PAIGU Cheese Mocha mowa o takim właśnie zabiegu wydłużenia trzpienia, który skrócił skok do 3,7 mm (mimo deklaracji producenta o 3,6 mm). Punkt aktywacyjny producent umieścił z kolei na poziomie 1,3 mm, czyli naprawdę wysoko. Można zatem założyć, że switche te świetnie sprawdzą się w grach, tym bardziej że mowa tu przecież o liniowcach, którym brak bump-a. Uważam jednak, że tak wysoko osadzona aktywacja może prowadzić do zbyt wielu miss-clicków i tak zresztą było podczas moich testów – lecz głównie podczas pisania, a nie grania.

Źródło: ThereminGoat

Sprężyny

Ogólnie rzecz biorąc korzystanie z PAIGU Mocha Cheese to nie jest doświadczenie, które wspominam dobrze. Podejść miałem do nich kilka i za każdym razem chciałem już zrezygnować. Nie mówię rzecz jasna o feelingu, a właśnie o tej nagłej aktywacji, ale też o lekkości sprężyn. Te mają prawie 22 mm długości i wymagają od naszych palców 60 gramów siły do doprowadzenia trzonu do samego dołu. Niby normalne wyważenie, prawie takie jakie lubię najbardziej, ale jednak występuje w nich zjawisko slow-curve, które powoduje, że wciskanie jest jeszcze bardziej nagłe i liniowe – palec po prostu zapada się w dół. To w połączeniu z wysoko osadzonym punktem aktywacji dosłownie wyprowadzało mnie z równowagi. Tak jak lubię tego typu sprężyny w normalnych switchach, tak do szybko aktywujących się modeli raczej wolałbym coś 15-milimetrowego.

Brzmienie

Tutaj kwestia jest prosta jak budowa cepa. PAIGU Mocha Cheese reprezentują najprostszy typ dźwięku jaki jesteście sobie w stanie wyobrazić w przełącznikach powstałych w 2024 roku. Jest to donośne, generalnie wysokie, ale delikatnie skierowane w stronę basu stukanie. Nie jest to zatem poziom sopranu jak w WS Jade, ale nie ma tu także mowy o basie jak w Gateron Milky Yellow Pro. Ponadto brzmienie jest wyraźnie „zabrudzone” przez słyszalny pogłos plastiku oraz jakby delikatne klekotanie. Są to elementy dźwięku charakterystyczne dla przełączników nienasmarowanych – wystarczy zlubrykować je zgodnie z moim poradnikiem i wszelkie problemy znikają.

Co ciekawe, choć sprężynki lekko tutaj rezonują, to nie da się ich usłyszeć dopóki nie zbliżymy ucha do klawiatury. Do tego można oczywiście poradzić sobie z problemem prostą modyfikacją jaką jest przesmarowanie sprężyn jakimś oleistym smarem. Całościowo brzmienie Mocha Cheese oceniam pozytywnie i uważam, że switche te mogą pasować do wielu klawiatur, choć w mojej opinii skrzydła rozkładają przede wszystkim z grubymi keycapami z PBT lub ewentualnie ABS, ale bardziej skłaniałbym się ku tym pierwszym. Dla porównania cienki ABS wyraźnie obcina ich potencjał, podgłaśniając je i podwyższając barwę do granic możliwości, co nie przypada mi do gustu. Uważam, że tego typu przełącznik powinien utrzymać pewien balans.

RAMA.WORKS U80-A SEQ2 na BMAD Chinese RGB.
RAMA.WORKS U80-A SEQ2 na JTK Royal Green.
Vertex Arc60 na JC Studio Tulip.

Gładkość

Zdziwiło mnie, że PAIGU Cheese Mocha nie są wcale jakoś wybitnie gładkie. Nie wiem czego się spodziewałem po tak tanim modelu, ale po wrzuceniu ich do klawiatury i poczuciu tego nieprzyjemnego ocierania trzonu o prowadnice stwierdziłem, że coś tu jest ewidentnie nie tak. Zweryfikowałem więc kwestię smarowania i wszystko okazało się jasne – recenzowane dzisiaj switche nie są w żadnym stopniu smarowane! Z jednej strony to dobrze, bo możemy dowolnie, we własnym zakresie wykonać tę modyfikację i nie jesteśmy ograniczeni przez domyślnie naniesiony smar, ani nie musimy bawić się w czyszczenie switchy specjalistycznymi myjkami ultrasonicznymi, ale z drugiej strony w dzisiejszych czasach coraz mniej osób wie jak poprawnie smarować przełączniki, a jeszcze mniejszej ilości osób chce się w ogóle fatygować żeby złapać za pędzel i przez kilka godzin ślęczeć nad smarowaniem trzonów.

Co ciekawe jest to trend również wśród hobbystów, którzy woleliby poświęcić czas na coś ciekawszego. Dlatego właśnie fabryczne smarowanie traktuję jako spoko rozwiązanie i trochę szkoda, że zabrakło go w takim budżetowym przełączniku, który raczej niezbyt często jest wybierany przez zagorzałych entuzjastów, a częściej przez nowicjuszy – a oni zapewne z wielką chęcią skorzystaliby z takiego uproszczenia. Muszę natomiast zaznaczyć, że naprawdę warto własnoręcznie przesmarować PAIGU Cheese Mocha, gdyż zyskują one na tym naprawdę sporo – ocieranie nadal jest odczuwalne, ale w dużo mniejszym stopniu. Nie sięgają one co prawda poziomu legendarnych już Gateron Milky Yellow Pro, ale w tym budżecie nie mają sobie równych. Zresztą, z czym niby miałyby konkurować?

Ocena końcowa

Czytając dzisiejszy tekst moglibyście dojść do wniosku, że moje podejście do PAIGU Cheese Mocha jest raczej negatywne. I wcale byście źle nie pomyśleli, bo są to switche, do których już nigdy nie chciałbym wracać po odbębnieniu tej recenzji. Nie chodzi tu jednak o to, że są zbyt tanie i nie spełniają przez to moich wygórowanych oczekiwań, a po prostu nie nadają się do moich ciężkich palców. Pisząc na nich co chwila popełniałem jakieś literówki, a podczas grania nie odczuwałem praktycznie żadnej kontroli nad dynamicznymi sytuacjami w polu walki. Wszystkiemu winna jest długa i stosunkowo lekka sprężyna, ale również wysoko osadzony punkt aktywacji.

Poza tymi aspektami są to naprawdę porządne przełączniki i jeżeli nie przeszkadza Wam szybka aktywacja, to możecie śmiało kupić sobie recenzowane dziś switche. Ich wobble jest bowiem niski, brzmienie nawet niezłe, a gładkość adekwatna do ceny. No właśnie, ile to kosztuje? Zaledwie 70 złotych za 90 sztuk na AliExpress i jeszcze taniej z dodatkowymi promocjami i kuponami. W takiej kasie to fajnie, że one w ogóle działają 😉