Recenzja MCHOSE X75 (Kailh BOX Icy Creamsicle)

Uwierzycie, że klawiatura o której właśnie piszę dotarła do mnie na testy już w lutym, a dopiero teraz zabieram się za jej recenzję? To trochę nieładnie z mojej strony, przyznam, lecz nie spodziewałem się takiego przytłoczenia materiałem i spadkiem ogólnej chęci do pisania w momencie, gdy prosiłem człowieka obsługującego markę MCHOSE w Polsce o sampla do testów. Niemniej jednak najważniejsze jest dla mnie to, że choć pisanie tego tekstu trochę mi się obsunęło, to na przetestowanie samego sprzętu miałem dzięki temu dużo więcej czasu niż zwykle i mogłem dokładniej się mu przyjrzeć. A było czemu, bo MCHOSE X75 zaskoczyła mnie na kilku płaszczyznach i szczerze powiedziawszy na samym początku spodziewałem się czegoś miernego, o ile nie po prostu nudnego. Nie przedłużajmy już jednak i przejdźmy do faktycznej części recenzji tego nowego na polskim rynku produktu od marki, która naprawdę dobrze sobie radzi w świecie magnetycznym – ale czy równie dobrze w tym mechanicznym?

MCHOSE X75

Opakowanie

Jest coś fajnego w produktach opakowanych kompletnie czarnym kartonem z bardzo ograniczoną ilością nadruków. MCHOSE X75 jest jednym z nich, gdyż jego pudło zawiera na awersie wyłącznie logo producenta, nazwę modelu i jakiś wzór szachownicy, zaś na rewersie dzierży krótką specyfikację w ośmiu językach (bez polskiego, smuteczek) informującą nas o ilości klawiszy czy żywotności akumulatora. Całościowo nie dowiadujemy się zatem zbyt wiele z takiego opakowania, ale MCHOSE nie należy raczej do marek chcących sprzedawać swoje produkty w elektromarketach stacjonarnych, gdzie pierwsze wrażenie ma największe znaczenie – choć widziałem swego czasu jakiś model tego producenta w EURO, ale nawet mimo to nie traktuję tego jako precedens.

Akcesoria

Najzabawniejsza w kontekście braku języka polskiego na pudełku jest instrukcja obsługi i fiszka z opisaną funkcjonalnością, które producent dołącza w zestawie i które są jak najbardziej w naszym ojczystym języku. Poza nimi dostajemy też szary przewód USB-C do USB-A, dwa gratisowe przełączniki i narzędzie keycap oraz switch puller w jednym. Począwszy od kabla, ten jest ogumowany, a więc łatwo go wyprostować i ułożyć na biurku, a przez jego barwę nie trzeba martwić się żółknięciem. Bonusowe switche pozwalają z kolei wymienić te fabrycznie zamontowane w klawiaturze w przypadku awarii, bez potrzeby poszukiwania ich z zewnętrznych źródeł i płacenia za wysyłkę tak małego zamówienia. Narzędzie do ściągania nakładek wykonano z kolei z drucików, dzięki czemu nie porysuje ono ich powierzchni, zaś to do wyjmowania przełączników wskazuje na obecność hot-swap’a i choć nie należy od najwygodniejszych, to jak najbardziej spełnia swoją rolę.

Wygląd

Nie ma to jak mniej konserwatywne podejście do aspektu wizualnego. Jestem ogromnym fanem nudnych, często eleganckich i prostych klawiatur, ale potrafię też docenić urządzenia znacznie wykraczające poza ramy takiego określenia. MCHOSE X75 niewątpliwie takowym jest, albowiem producent zastosował tu kilka zabiegów skutecznie wyróżniających przedmiot dzisiejszego tekstu na tle reszty rynku. Pierwsze co rzuca się w oczy to absurdalnie grube ramki dookoła klawiszy, okalające je wbrew zasadzie koreańskich proporcji – dolna i górna są węższe od tych po lewej i prawej. Wynika to z faktu, że na bokach osadzone zostały elementy dodające klawiaturze funkcjonalności, bez których dałoby się przeżyć, ale które mogą się niektórym spodobać. Po lewej są to podłużny pasek LED, mogący świecić we wszystkich kolorach tęczy i sygnalizujący między innymi stopień naładowania baterii, a także znajdujące się tuż pod nim trzy małe lampki działające jako kontrolki CapsLocka, WinLocka i.. czegoś jeszcze. Po prawej mamy z kolei pokrętło do regulacji głośności, działające w miarę sprawnie pomimo swojego prostopadłego ułożenia (przez które powinniśmy w zasadzie mówić o rolce). Nie możemy też zmienić jego działania, co strasznie mnie irytuje – domyślnie wciśnięcie go powoduje bowiem wyciszenie dźwięku w systemie, a osobiście wolałbym mieć tutaj pauzę do zatrzymywania utworu muzycznego czy wideo. Muszę też wspomnieć, że przy kręceniu czuć, że od dołu ociera ono o plastik, co nie tylko rysuje metaliczne wykończenie, ale także daje niezbyt przyjemny efekt. Tuż pod nim widnieje zaś magnetyczna zasłonka skrywająca slot na adapter 2,4 GHz – świetne rozwiązanie dla osób często transportujących swoją klawiaturę, dzięki któremu nigdy nie zgubią tak kluczowego akcesorium.

Kolorystyka jest naturalnie do wyboru przy zakupie, a do mnie trafiła ta chłodna, łącząca ze sobą biel, jasną szarość i błękit. Obudowa jest w większości biała, a błękitne akcenty pojawiają się na jej powierzchni w postaci wydzielonych sekcji: po jednej na lewy i prawy bok, celem zaznaczenia fragmentów dzierżących dodatkową funkcjonalność, a także jedna wystająca z tyłu i rozlewająca się też trochę na spód, z rolą już stricte wizualną. Szarość objawia się z kolei na keycapach, a konkretnie modyfikatorach, oraz gumkach antypoślizgowych na spodzie korpusu. Tam też znajdziemy ogromne logo producenta w postaci graweru oraz naklejkę z numerem seryjnym urządzenia. Profil MCHOSE X75 jest na tyle ciekawy, że za sprawą okalającego korpus dookoła paska LED nabiera on ciekawego kształtu. Sama w sobie bryła jest bowiem nudna jak flaki z olejem, nie oferując żadnych interesujących zagrywek wizualnych, ale wydzielenie błękitnej sekcji i ładne zakręcanie wspomnianego paska z podświetleniem typu side-glow czyni boki tegoż sprzętu naprawdę przyjemnymi dla oka. Rzekłbym nawet, że patrząc na testowaną dzisiaj klawiaturę widzę inspirację w szeroko pojętym sci-fi.

Warto też nadmienić, że na lewym boku znajduje się przełącznik trybu, za pomocą którego zarządzamy tym czy klawiatura ma działać przewodowo, czy bez kabli – i co ciekawe najbardziej skrajny tryb to właśnie ten przewodowy! Dzięki temu nie musiałem martwić się, że nie trafię w środkowy schodek i przeskoczę przez przypadek na Bluetooth, podczas gdy chcę wyłączyć klawiaturę. Krawędzie obudowy są z kolei mocno ścięte, dzięki czemu nie zatniemy sobie o nie palców. Rogi zostały zaś zaokrąglone, co jest ciekawym kontrastem do dużo agresywniejszych i ostrych kształtów widocznych bliżej spodu korpusu. Ogólnie rzecz biorąc MCHOSE X75 nie należy do grupy moich zainteresowań jak chodzi o wygląd, bo raczej gustuję w stonowanych designach, lecz totalnie jestem w stanie zrozumieć dlaczego komukolwiek mogłaby się spodobać ta klawiatura – oferuje ona bowiem odskocznię od nudnych, minimalistycznych projektów i bez cienia wątpliwości dodaje stanowisku nieco życia.

Wykonanie

Biorąc pod uwagę budżet w jakim oferowany jest przedmiot dzisiejszego tekstu, nie powinno dziwić zastosowanie przez producenta tworzywa sztucznego jako głównego materiału składającego się na jego korpus. Całość obudowy składa się z kilku części plastiku, jednych białych, jednych jasnoniebieskich i jednego mlecznego – celem przepuszczania podświetlenia typu side-glow. Płytka montażowa także jest plastikowa, a dokładnie to poliwęglanowa. Wynika to z chęci zaoferowania przez MCHOSE w miarę miękkich wrażeń z użytkowania, do czego przejdziemy zaraz. Mimo użycia wyłącznie tworzyw, sprzęt nie wykazuje oznak słabego wykonania, to znaczy nie strzela ani nie skrzypi, choć w rękach wygina się bez potrzeby użycia szczególnej siły. Podczas standardowego użytkowania jest to natomiast nieodczuwalne, albowiem wówczas urządzenie nie ugina się praktycznie wcale w zakresie obudowy – co najwyżej gdy wciśniemy kciukiem fragment pod spacją.

Jeśli chcielibyśmy dostać się do wnętrza tej klawiatury, to staniemy przed niezłym wyzwaniem. Najpierw musimy bowiem odkręcić dwie śrubki ukryte pod gumkami antypoślizgowymi, ryzykując przy tym odklejeniem ich bez możliwości ponownego przyklejenia (bo po paru takich operacjach klej będzie trzymał znacznie gorzej), a następnie zmuszeni jesteśmy do walki z zatrzaskami trzymającymi górną część korpusu na tej dolnej. Osobiście korzystałem naprzemiennie ze zbędnych kart płatniczych i plastikowego narzędzia o płaskiej końcówce, które nawet nie wiem do czego zostało stworzone – a mimo to miałem wrażenie, że zaraz wszystko mi pęknie w rękach i zabiję w ten sposób swój egzemplarz X75. Na szczęście nic nie nadwyrężyłem i udało mi się dosyć skutecznie zdjąć górę. Kolejnym krokiem okazało się klasycznie odpięcie wewnętrznych kabelków łączących PCB z akumulatorami i płytką-córką (ang. daughter-board), na której leży złącze USB-C, oraz tasiemek od pokrętła i przełącznika trybu, osadzonych na bokach obudowy. Nie było to szczególnie trudne, choć ktoś z mniejszym doświadczeniem mógłby potencjalnie przez przypadek urwać jedno z nich przez zwyczajną nieuwagę.

Tuż po wykonaniu wszystkich tych czynności naszym oczom ukazuje się widok charakterystyczny dla sprzętów budżetowych o chińskich korzeniach: masa wypełniaczy. Sam spód obudowy został wyłożony ogromnym kawałkiem specjalnie uformowanego pod ten cel silikonu, który nie tylko wygłusza część fal dźwiękowych, ale też dodaje konstrukcji sporo wagi – to głównie dzięki niemu MCHOSE X75 na wadze kuchennej pokazuje 1190 gramów, co może sprawić wrażenie dobrze wykonanej klawiatury, gdzie w rzeczywistości przez brak metalowego usztywniacza w zasadzie całość wygina się w rękach. Naturalnie nie chcę tutaj powiedzieć, że plastik jest złym materiałem, bo osobiście bardzo go lubię, ale bawi mnie zawsze to dociążanie silikonem w celu.. w zasadzie mi nieznanym. Poza silikonem znajdziemy tu także piankę, i to nie jedną, bo łącznie aż trzy warstwy (choć jakby policzyć wkładki pod spacją to i 4). Jedna przyklejona jest do spodu PCB, druga to PE leżąca na jej powierzchni, a trzecia zajmuje całą przestrzeń pomiędzy płytką drukowaną, a tą montażową. Znalazło się nawet miejsce na plastikowy arkusz z PET (tak, tego samego co butelki), którego celem jest chyba jeszcze bardziej uwydatnić efekt zapewniany zwykle przez samą obecność pianki PE. Czy realnie przekłada się to jednak na brzmienie klawiatury? Śmiem wątpić.

Nie będę się szczególnie znęcał nad tym modelem, bo będąc zupełnie szczerym jest mi to na tym etapie już zupełnie obojętne czy producenci pchają do środka swoich produktów kilogram pianki czy nie (a temat najbardziej wyczerpałem w recenzji Dark Project Gamma). Ja mając kontakt z takim sprzętem natychmiast czuję i słyszę w nim z tego powodu braki, ale dla kogoś innego może być to realnie satysfakcjonujący wpływ na brzmienie. Szkoda natomiast, że otwieranie MCHOSE X75 jest tak trudne, bo gdyby trochę je uprościć to każdy kto nie chciałby w jej wnętrzu wypełniaczy mógłby w naprawdę prosty sposób się ich pozbyć (PCB nawet nie jest przykręcone do plate’a, trzyma się na słowo honoru). Nawet bez tego wystarczy tylko trochę się pomęczyć i obudowa jest otwarta, a operacja wyciągania pianek jest jednorazowa, więc nigdy więcej nie musimy się męczyć z tymi zatrzaskami. A jeżeli odpowiada Wam fabryczny stan to też nic mi do tego, używajcie sobie swoich klawiatur jak chcecie. W końcu to najpiękniejsza część subiektywizmu, że to my oceniamy co jest dla nas najlepsze 🙂

Ergonomia

MCHOSE X75, jak już sama nazwa nas nakierowuje, korzysta z rozmiaru 75% – znanego i lubianego wśród współczesnych klientów. Ideą stojącą za tym formatem jest utrzymanie klawiatury w możliwie jak najmniejszym wymiarze, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich najpotrzebniejszych funkcji. Teoretycznie siedemdziesiątkapiątka przypomina szerokością klasyczny TKL (zazwyczaj pozwala oszczędzić około półtorej kolumny jego względem), ale oferuje około 82 klawisze, czyli praktycznie tyle samo co ciutkę większy brat. Sens zanika jednak wraz ze zrozumieniem, że co nam z oszczędzonego miejsca, skoro producent postawił na taki, a nie inny design – a więc rozszerzający boczne ramki. Niemniej jednak w pełni rozumiem, że są na świecie ludzie realnie preferujący 75% ze względu na rozkład klawiszy, bowiem przyzwyczaili się już do niego i nie potrafią obecnie korzystać z innych sprzętów. Ja jestem po dokładnie drugiej stronie tego spektrum i w ogóle nie potrafię przerzucić się na ten format, albowiem na co dzień korzystam z TKL-i, 60% i pełnowymiarówek, lecz przez swoją recenzencką konieczność czasem po prostu muszę i z tego powodu z miesiąca na miesiąc, a bardziej kwartału na kwartał, coraz lepiej radzę sobie z pamięcią mięśniową.

Pomaga mi w tym niewątpliwie styl, w jakim wykonano MCHOSE X75 – tak zwany exploded. Powoduje on, że poszczególne sekcje klawiatury nie są ze sobą zbite w jedną całość, a rozdzielone przerwami. W ten sposób rząd funkcyjny, strzałki i kilka klawiszy nawigacyjnych nie stykają się z klastrem alfanumerycznym, co akurat w moim przypadku pozwala na trochę pewniejsze trafianie w docelowe przyciski. Nie ma tu też F13, dzięki czemu F-ki oferują standardowy rozkład. Gwoździem do trumny okazał się natomiast prawy Alt, który w języku polskim jest klawiszem kluczowym, a który w tym przypadku ma rozmiar 1u, co skutecznie obniża jego użyteczność do zera. Nie zliczę ile razy wcisnąłem przez przypadek sąsiadujący z nim FN i przełączyłem w ten sposób tryb Windows na Mac, znacząco spowalniając moją pracę. Na szczęście podobny los nie napotkał innych klawiszy i co do zasady mamy tutaj ANSI – Enter jest niski, lewy Shift pełny, a spacja ma 6.25u. Można się spierać, że przecież prawy Shift nie jest standardowej długości, więc nie jest to ANSI, ale bądźmy poważni – układ to układ, a jak rozmiar wymusza skrócenie jakiegoś klawisza, to nie sprawi nagle, że cała reszta klawiatury nie jest utrzymana w standardzie.

Zaglądając do środka obudowy dostrzegłem obecność swego rodzaju gasket-mount’a, który zresztą jest deklarowany przez producenta w specyfikacji. Zdziwiłem się trochę, bo podczas użytkowania klawiatury nie byłem w stanie poczuć wyraźnego benefitu z zastosowania takiej metody montażu płytki w korpusie. Okazało się jednak, że winne jak zwykle są wypełniacze – sam design, choć zabawnie zrealizowany, działa stosunkowo dobrze. Z płytki montażowej odstają „skrzydła”, na które nałożone są gumowe paski. To one spoczywają na specjalnie wyznaczonych do tego punktach w dolnej części obudowy i pozwalają na nazwanie MCHOSE X75 klawiaturą z montażem uszczelkowym, skutecznie odseparowującym PCB+plate assembly od obudowy. Standardową korzyścią takiego rozwiązania jest zaoferowanie innego brzmienia, ale to możemy wykluczyć przez obecność masy pianki – i tak będzie brzmieć tak jak każda inna wypchana po brzegi klawiatura. Drugim atutem jest zwiększone uginanie się klawiszy pod naciskiem naszych palców, co dla części użytkowników jest przyjemnym doznaniem. Osobiście bardziej lubię bounce niż flex, gdzie flex jest ewidentnie obecny w testowanym dziś modelu, to znaczy przy wciśnięciu ugina się po prostu cały fragment pod danym klawiszem, ale delikatny bounce też jest tu obecny – to znaczy czuję w trakcie pisania przenoszące się wibracje z jednej strony klawiatury na drugą, ale już za to sam klawisz przeze mnie wciskany nie daje mi takiego feedbacku jak w rozwiązaniach dużo droższych i dużo lepiej przemyślanych – co jest rzecz jasna do przewidzenia.

Należy natomiast zwrócić uwagę, że flex czuć tu tylko i wyłącznie po pozbyciu się z wnętrza wszystkich wypełniaczy. Z nimi obecnymi jakiekolwiek uginanie po prostu znika, bo nie ma miejsca w obudowie na jakiekolwiek ruchy góra-dół. Nie pomoże nawet fakt podjęcia przez producenta kroków w postaci pociętego PCB i płytki montażowej – trzeba wyjąć co najmniej ten wielki silikon ze spodu i dwie warstwy grubych pianek, ta PE i arkusz PET mogą zostać. Swoją drogą nie jestem wielkim fanem cięcia płytek, czy to montażowych, czy drukowanych. Wprowadza to niepotrzebne punkty naruszające standardowy przepływ fal dźwiękowych – dziurawy materiał będzie brzmiał puściej od tego pozbawionego otworów. Przyznam natomiast, tak już koniec końców, że użytkowanie X75 przybrało kompletnie inny wymiar po pozbyciu się wypełniaczy. Nie jest to doświadczenie sprawiające wrażenie droższego niż rzeczywiście jest, ale naprawdę komfortowo mi się korzystało z tego sprzętu. Zarówno pisanie jak i granie było doświadczeniem znacznie fajniejszym i ciekawszym od tego oferowanego przez standardowy tray mount, ale ja po prostu lubię bardzo mocno uginające się gasket-mount’y. Dla kogoś innego może się to wydać przytłaczające i może mu to po prostu nie przypaść do gustu.

Spód korpusu zdobią gumki antypoślizgowe, których zadaniem jest utrzymać sprzęt w miejscu i które to spełniają się w tej roli doskonale. Zaraz obok tych tylnych dostrzeżemy z kolei rozkładane nóżki do regulacji kąta nachylenia – co ciekawe, dwustopniowe. Możemy zatem regulować profil MCHOSE X75 w aż trzech poziomach, a dokładnie 6° (domyślny), 7,5° (małe nóżki) i 10,5° (duże nóżki). Każdy znajdzie więc coś dla siebie i z pewnością będzie zadowolony. Ostatnim ważnym aspektem ergonomicznym jest wysokość frontowa. Ta wynosi w przypadku testowanej w ramach dzisiejszej recenzji klawiatury aż 24 mm, natomiast ta efektywna (mierzona od samego spodu do czubka przełącznika spacji) 28,5 mm. To dużo, lecz miejcie na uwadze, że dolna ramka jest dosyć szeroka, a to skutecznie zwiększa tę drugą wartość. Mimo to nie odczułem żadnych nieprzyjemności wynikających z użytkowania tego sprzętu, to znaczy nie bolały mnie nadgarstki ani nie potrzebowałem w trakcie testów dołożyć tutaj podpórki. Rozumiem jednak, że mamy do czynienia z taką wysokością, przy której dla niektórych będzie to już nie do zdzierżenia bez podparcia i w tym przypadku osoby takie mogą zwrócić uwagę, że MCHOSE nie wzięło ich pod uwagę i nie zaoferowało podpórki w zestawie czy też do osobnego zakupu.

Keycapy

Od paru lat klawiatury pre-built powoli zmieniają się na naszych oczach, a producenci wprowadzają rozwiązania, o które prosiliśmy od dawna. Jednym z nich jest odrzucenie wreszcie profilu keycapów OEM, który nie ma absolutnie żadnych zalet i utrzymywany jest przy życiu w zasadzie tylko przez wciskanie go na siłę do każdego urządzenia marketowego. MCHOSE idzie za ciosem i w modelu X75 montuje swego rodzaju nawiązanie do niegdyś popularnego SA, czyli MDA. Zetknąłem się już z tym profilem i zawsze kojarzył mi się on z taką typową chińską klawiaturką, która ma napchane różnych kolorków, pianki w środku i funkcjonalności, o którą nikt nie prosił – i tak jest przecież i tutaj. Osobiście nie jestem wielkim fanem MDA, bo dużo bardziej preferuję klasyczne Cherry, lecz nie korzystało mi się z tego sprzętu źle. Powierzchnia każdej nakładki jest sferycznie wyprofilowana, wszystkie rzędy mają swój kształt ergonomicznie dostosowany do domyślnego kąta nachylenia klawiatury, a ich wysokość nie jest przesadzona (w przeciwieństwie do oczywistego pierwowzoru, czyli wspomnianego wcześniej SA). Uważam więc ten zabieg za jak najbardziej pozytywny i z pewnością wiele osób odbierze go jako miłe odświeżenie konceptu klawiatur, które z reguły są strasznie nudne i niczym nie wyróżniają się na tle konkurencji.

Producent nie ukrywa przed nami żadnej kluczowej informacji, w tym materiału i metody użytej do produkcji zamontowanych w X75 nakładek. Jest to kolejno PBT i double-shot, co stanowi połączenie idealne jeżeli najbardziej cenimy sobie wytrzymałość. Grubość ścianek bocznych to z kolei od 1,4 mm do 1,6 mm, w zależności od mierzonej strony i keycapa, czyli tyle co GMK. Mamy tu więc do czynienia z obrzydliwie wręcz odpornym na wszelkie czynniki zewnętrzne sprzętem, przynajmniej pod kątem nakładek. Ich górna powierzchnia ma z kolei przyjemnie gładką teksturę, która co ciekawe nie wydaje się tak sucha pod palcem jak ma to z reguły miejsce przy zastosowaniu tworzywa PBT. Opuszki siedzą więc na nich pewnie, nie ześlizgując się w najważniejszych momentach – czy to podczas grania, czy w trakcie pisania dokumentów. Mam natomiast zastrzeżenie co do jakości podwójnego wtrysku, albowiem ten jest ewidentnie niedokładny – na niektórych keycapach, szczególnie w sekcji alfabetycznej (a więc tej, z którą najczęściej mamy kontakt), odczuwalna jest nierówność powierzchni wynikająca z delikatnego odstawania nadruków ponad poziom płaszczyzny. Jest to subtelne i raczej nieodczuwalne przy szybkim pisaniu, owszem, lecz nie mogę tego faktu ukryć, bowiem osobiście irytował mnie on przez całą długość trwania testów. Biorąc więc pod uwagę wyłącznie ten aspekt, dużo lepszym rozwiązaniem byłoby po prostu zastosowanie dye-sublimation zamiast podwójnego wtrysku, choć wówczas problemem okazałby się 5-side dye-sub przez wzgląd na użyte kolory. Tak źle i tak niedobrze.

Celem uzyskania optymalnej synergii z kolorami dobranymi do obudowy, MCHOSE postawiło na identycznie zabarwione nakładki. Uświadczymy tu jednak rzadko spotykany zabieg wykonania modyfikatorów w trzeciej, niespotykanej na reszcie klawiatury barwie (za wyjątkiem gumek antypoślizgowych) – szarej. Biel jest tu zatem akcentem obecnym w postaci strzałek, Esc, spacji i Entera, pomimo jej wyraźnej dominacji w przypadku obudowy. Jasnoniebieskie są z kolei alfanumeryki. Wszystkie keycapy, za wyjątkiem wymienionych akcentów (gdzie padło na jasny niebieski), korzystają z białej, wycentrowanej czcionki. Brzuszki zostały w niej domknięte, a plastik do niej użyty nie jest prześwitujący. Całościowo krój pisma zastosowany w X75 kojarzy mi się z niedrogimi sprzętami z AliExpress, co samo w sobie nie jest obelgą – niemniej jednak nie przypada mi to szczególnie do gustu. Nie jestem też fanem umieszczenia ogromnych liter w sekcji alfabetycznej i wyraźnie pomniejszonych ich względem napisów na modach. Nie zgrywa się to po prostu w mojej głowie, choć wierzę, że są na świecie osoby lubujące się w takim właśnie stylu. Warto też napomknąć, że MCHOSE nie popełnia tu błędu konkurencji jakim jest naniesienie strzałki na Backspace – ten reprezentowany jest przez osamotniony napis, tak samo jak cała reszta modyfikatorów. Kilka zastrzeżeń mam natomiast w kwestii równości nadruków, albowiem te nie wyglądają najlepiej jeżeli zbliżymy do nich oko. Najbardziej rzuca się inna grubość poszczególnych znaków i napisów, na przykład lewy Ctrl i Win lub Backspace i Shift (pierwszy jest grubszy od drugiego w obu przypadkach). PageDown, albo raczej PGDN, ma z kolei dziwnie przesunięty do góry fragment „PG”, względem kontynuacji tegoż napisu. Muszę natomiast przyznać, że znalazłem tu dużo mniej nierówności niż się spodziewałem prosząc o egzemplarz MCHOSE X75 na testy.

Stabilizatory

Chciałbym przekleić tutaj fragment, który wykorzystuję w praktycznie każdej recenzji klawiatury, mówiący o perfekcji stabów i o tym do jak wspaniałego momentu doszliśmy – pozbawionego klekotania i szelestów wydobywających się spod dłuższych klawiszy. Niestety, MCHOSE X75 jest dowodem, że jeszcze nie wszystkie klawiatury na rynku osiągnęły ten poziom, choć jest niezwykle blisko. W ostatnich miesiącach spotkałem się tylko z dwoma przypadkami, gdy stabilizatory miały jakiś problem z brzmieniem i były to Dark Project Gamma oraz Keychron powstały we współpracy z x-komem. O ile w przypadku przedmiotu dzisiejszej recenzji nie jest aż tak źle jak we wspomnianych dwóch, to niestety nie jest też perfekcyjnie. Smar rzeczywiście znajduje się na drucikach stabilizatorów i jest on osadzony poprawnie, to znaczy we wnętrzu trzpienia, ale jego wpływ na spację nie jest wystarczający. Wszystkie pozostałe klawisze stabilizowane brzmią bez zarzutu, to znaczy są pozbawione jakichkolwiek niepożądanych odgłosów, lecz konkretnie najdłuższy przycisk nieprzyjemnie cyka praktycznie przy każdym wciśnięciu. Da się to rzecz jasna poprawić we własnym zakresie, na przykład prostując drucik lub dokładając więcej smaru, ale w 2025 roku wolałbym jednak żeby moja klawiatura, bez względu na budżet, była akustycznie dopieszczona na tej płaszczyźnie.

Przełączniki

Dawno nie miałem okazji sprawdzać urządzenia operującego na czymś innym niż switchach magnetycznych. To miłe odświeżenie, bo wbrew głosom i teoriom koncept stykowych przełączników nie jest jeszcze martwy i jeszcze przez długi czas nie będzie. Należy pamiętać, że konwencjonalne klawiatury skierowane do klasycznego konsumenta od bardzo dawna występowały praktycznie wyłącznie na gumowych kopułach oraz zwyczajnych przełącznikach „mechanicznych”, a wszelkie próby zastąpienia ich inną technologią albo kończyły się fiaskiem, albo nie miały wystarczającej szansy na pokazanie skrzydeł. Nie wątpię, że magnetyki z czasem będą wchodzić jeszcze bardziej i w jeszcze przystępniejszych cenach na rynek, a klony Cherry MX będą postrzegane jak matryce IPS w smartfonach, ale na tak szerokie zmiany będziemy musieli jeszcze sporo poczekać. Póki co cieszmy się tym co mamy i korzystajmy z czego chcemy, bo to przecież niepoważne żeby słuchać się głosów jakichś randomków w internecie na temat tego, co powinniśmy dzierżyć na swoich biurkach.

Model zamontowany fabrycznie w MCHOSE X75 można sobie wybrać spośród trzech, a przynajmniej na stronie producenta. W polskiej dystrybucji mamy jednak do dyspozycji tylko dwa z nich, a konkretnie KTT Hyacinth i Kailh BOX Icy Creamsicle, na którym to klawiatura trafiła do mnie do testów. Switche te wykorzystują trzecią generację designu zwanego BOX, polegającego na zamknięciu metalowych styków w plastikowym pudełku skrywającym się wewnątrz obudowy. Wbrew popularnego przekonania, nazwa BOX nie odnosi się do kształtu trzpienia, który w poprzednich generacjach był kwadratowy (jak pudło). Tutaj KaiHua z jakiegoś powodu w ogóle pozbyło się kwadratowości i zastąpiło ścianki wokół krzyżaka okrągłym kominem pełniącym dokładnie taką samą rolę jak poprzednik – powstrzymanie pyłów i płynów przed dostaniem się do wnętrza. Oczywiście nie uważam, że rozwiązanie to realnie przekłada się na jakąś sensowną wodoszczelność, bo wystarczy lekko wcisnąć klawisz pod kątem żeby odsłonić środek przełącznika na czynniki takie jak woda, natomiast według producenta ma to realnie wpływać na lepszą odporność i w efekcie żywotność jego produktu. Warto też wspomnieć, że choć wobble rzeczywiście jest tutaj stosunkowo niski (choć nie tak bardzo jak we flagowych modelach Outemu), to nie wynika to z zastosowania ścianek w trzpieniu, a zwyczajnie z dobrych tolerancji między poszczególnymi częściami.

Kailh Icy Creamsicle, lub jak sam producent nazywa je na swojej stronie – Kailh BOX Light Blurred Ice Cream, oferują skok o długości 3,5 mm, co oznacza redukcję względem standardowych czterech o pół milimetra. Aktywacja odbywa się z kolei na wysokości 1,3 mm, a więc również dużo wcześniej niż w klasycznych przełącznikach MX style. Osobiście bardzo lubię krótszy skok, gdyż dzięki niemu bottom-out sprawia wrażenie nagłego i twardego. Wpływa na to także zastosowany materiał, czyli POM do obu części obudowy i POK do trzpienia. Takie połączenie stuka nieprawdopodobnie przyjemnie dla ucha, ale daje także niesamowite doznania haptyczne w wyniku których aż chce się pisać i grać na tej klawiaturze. Zmiękcza nam to wszystko co prawda gasket mount, ale mimo wszystko jest wystarczająco twardo na moje preferencje. Sprężynka skrywana przez Kailh BOX Icy Creamsicle została wydłużona do 20 mm, generując w ten sposób mój ulubiony slow-curve, zaś jej wyważenie wpada w ramy lekkich. Producent deklaruje 42 gf potrzebne do aktywacji (lub początku skoku? jak zwykle ciężko to zinterpretować), natomiast według moich palców doprowadzenie trzonu do samego dołu to jakieś 55 gramów siły. Jest więc lekko, lżej niż lubię, ale mimo to korzysta się naprawdę dobrze – zarówno w grach, jak i podczas codziennej pracy z tekstem.

Częstym zabiegiem mającym na celu wygładzenie przełącznika liniowego jest fabryczne przesmarowanie go, co w efekcie ogranicza tarcie między trzonem, a prowadnicami w obudowie. KaiHua również stosuje tę metodę w swoich produktach, ale akurat w przypadku obecnych w MCHOSE X75 switchach Kailh BOX Icy Creamsicle nie jest to do końca dobre wyjście. Widzicie, design BOX został zaprojektowany w taki sposób, że nóżka odstająca od trzpienia nie styka się z metalowym kontaktem, a z plastikowym elementem popychającym ów styki. W związku z tym nie ma potrzeby smarowania ich celem osiągnięcia lepszego poziomu płynności, a raczej żeby ograniczyć niechciane ruchy i usprawnić w ten sposób pracę kilku części ruchomych. Niemniej jednak producent nakłada w odpowiednich miejscach odrobinę smarowidła o stosunkowo rzadkiej konsystencji, czego efektem ubocznym rzeczywiście jest wygładzenie pracy i wyeliminowanie większości tarcia. Pisanie jak i granie na Icy Creamsicle jest doświadczeniem niewątpliwie przyjemnym, na poziomie wielu konkurencyjnych rozwiązań opartych o stary dobry MX style i jego pochodne (typu BOX właśnie). Nie jest to co prawda poziom bezstykowych przełączników, czy to magnetycznych czy optycznych, lecz wypada na tyle dobrze, że rotując między klawiaturami HE a MCHOSE X75 nie odczuwałem aż tak ogromnego przeskoku jak niektórym mogłoby się wydawać. Realnie znaczna większość użytkowników będzie zadowolona z tych switchy, przynajmniej pod kątem gładkości.

Warto jeszcze napomknąć, że Kailh BOX Light Blurred Ice Cream oferują dyfuzory LED osadzone w górnej części obudowy, których rolą jest równiejsze rozprowadzenie podświetlenia wydobywającego się z diod przylutowanych bezpośrednio na powierzchni PCB (czyli SMD) – i spełniają swoją rolę w tej kwestii naprawdę dobrze. Na spodzie obudów zobaczymy z kolei dodatkowe dwie nóżki stabilizujące, co czyni Icy Creamsicle switchami 5-pin. Przekłada się to niewątpliwie na to jak równo siedzą one w klawiaturze, albowiem MCHOSE postawiło tutaj na wsparcie hotswap’u specjalnymi gniazdami, co pozwala nam na swobodną wymianę przełączników bez potrzeby używania lutownicy czy też otwierania całego sprzętu. Częstym minusem hot-swapa jest właśnie obniżona stabilność, przez co switche potrafią obkręcać się wokół własnej osi (i wykrzywiać w ten sposób całe klawisze, razem z nakładkami), ale obecność modelu 5-pinowego skutecznie ogranicza ten problem. Należy też pamiętać, że skoro obecne są tu dodatkowe dziurki na te piny, to możemy wrzucić do X75 absolutnie wszystkie przełączniki oparte o Cherry pin-out, bez względu na to czy są one 3-pin czy 5-pin. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że PCB nie jest przykręcone do płytki montażowej, więc przy 3-pinowych może ono po prostu odpaść, a z kolei przy wkładaniu 5-pinówek możemy je wypchnąć i styki nie będą, nomen omen, stykać.

Brzmienie

Oczywistym jest, że zalana po brzegi wszelkiego rodzaju wygłuszaczami klawiatura będzie brzmieć w bardzo charakterystyczny dla takiej konfiguracji sposób. Bonusem są tu także przełączniki wykonane z połączenia POM-u i POK-u oraz grube keycapy. Naturalnie więc MCHOSE X75 wydaje podczas pisania odgłosy wytłumione, bez głębi, skierowane delikatnie w stronę basu. Stukanie jest przy tym delikatnie podgłośnione z powodu użycia pianki PE na powierzchni PCB, co powoduje nietypowe odbijanie się fal dźwiękowych. Gasket mount skutecznie odseparowuje z kolei dźwięk od obudowy i neguje w ten sposób przenoszenie się fal dalej niż poza PCB+plate assembly. Całościowo mamy więc do czynienia z dźwiękiem trafiającym do standardowego klienta, ale jednocześnie takim obdartym z esencji i smaku, pozostawionym na pastwę kopiowania sztucznie wypromowanych ideałów jakimi są te wszystkie thocki i inne bzdurki. Rzecz jasna nie neguję, że komuś naprawdę może się podobać takie brzmienie, ale mi z kolei nie odpowiada właśnie przez wspomniane powody. Tyle dobrego, że staby (poza spacją) nie hałasują i nie psują całości jeszcze bardziej.

Tak brzmi MCHOSE X75 ze wszystkimi piankami [..]
[..] a tak bez żadnej.

Podświetlenie

Wspominałem już wcześniej o obecności paska LED, poprowadzonego po calutkiej szerokości korpusu MCHOSE X75. Nie jest to natomiast jedyne podświetlenie obecne w tym sprzęcie, albowiem pod klawiszami też takowe znajdziemy. Niestety producent zdecydował się na orientację północną, a więc tę niepoprawną – mogłoby mieć to sens gdybyśmy mówili o klawiaturze z prześwitującymi keycapami, lecz testowany dzisiaj model takowym nie jest. Diody są w stanie reprodukować wszystkie kolory tęczy i jak wiadomo aż prosi się to o problemy z bielą i żółcią. Faktycznie ma to miejsce, albowiem ten pierwszy jest różowiutki, a w niektórych miejscach bardziej wybija się niebieski, natomiast ten drugi nawet mnie trochę zaskoczył – wpadanie w limonkę jest obecne wyłącznie pod niebieskimi keycapami, choć niestety nawet spore przesunięcie suwaka w stronę pomarańczu nie eliminuje tego problemu. Jasność jest z kolei doskonała i na maksymalnym poziomie rozświetla urządzenie nawet w jasnym pomieszczeniu, nie przebijając się przy tym przez nakładki w ciemnych warunkach. Muszę przy okazji wspomnieć, że tak jak co do zasady nie jestem wielkim fanem oświetlenia w tej kategorii sprzętowej i praktycznie żadna z posiadanych przeze mnie klawiatur owego nie posiada, tak w przypadku MCHOSE X75 nawet przypadło mi ono do gustu. Nie chodzi o kolory, nie chodzi o jasność – a o całościową estetykę, do której to połączenie lampek pod klawiszami z długim paskiem dookoła obudowy pasuje wyśmienicie. Szkoda tylko, że nie znalazłem żadnego sposobu na zmianę barwy side-glow’u.

Oprogramowanie

Myślę, że obecnie musimy pogodzić się z wizją funkcjonowania wszystkich softów do klawiatur w formie aplikacji przeglądarkowej zamiast pobieralnego na komputer oprogramowania. Ma to swoje zalety jak i wady, choć moim zdaniem te pierwsze znacznie przewyższają te drugie. Przeglądarkę ma bowiem każdy i z poziomu każdego komputera możemy w zasadzie bez najmniejszego problemu po prostu uruchomić software celem ustawienia czegokolwiek w naszej klawiaturze. MCHOSE poszło nawet o krok dalej w przypadku X75 i dało możliwość uruchomienia apki bez konieczności podpinania urządzenia po kablu – wystarczy sparowanie bezprzewodowo przez adapter 2,4 GHz, a oprogramowanie mimo to widzi je doskonale i bez najmniejszych problemów pozwala na modyfikowanie wszelkich ustawień. Te z kolei są mocno ograniczone, bo w końcu mówimy o sprzęcie opartym o kontaktowe przełączniki, więc nie ma tu po prostu za wiele do konfigurowania. Możemy swobodnie zmieniać działanie wszelkich klawiszy, co rzecz jasna sam natychmiast zrobiłem zamieniając miejscami lewy Control i CapsLock. Możemy też do woli bawić się drugą i trzecią warstwą, a nawet zmienić miejsce przycisku FN. Nie istnieje natomiast żaden sposób na zmianę funkcjonowania pokrętła, więc jesteśmy zablokowani przy sterowaniu głośnością systemową i wyciszaniu przy wciśnięciu, gdzie osobiście wolałbym pauzować utwór za pomocą tego drugiego.

Następna zakładka pozwala dowolnie ustawić podświetlenie, ale tylko to pod klawiszami – nigdzie nie widzę opcji zabawy paskiem okalającym obudowę. Szkoda, bo ten świeci na biało, co przez przeciętną jakość diod skutkuje widoczną poświatą różu. Pasek na lewo od klawiszy także generuje predefiniowane barwy, przypisane do statusu naładowania baterii – szkoda. Jeszcze następna karta, zwana Performance, daje możliwość zmiany odświeżania, czasu po którym klawiatura wejdzie do trybu uśpienia (a więc zgaśnie), układu z Windowsowego na Macowski czy nawet zablokowania klawisza Windows. Na samym końcu możemy z kolei zaktualizować firmware lub przywrócić urządzenie do ustawień fabrycznych. Fanów makr chciałbym także uspokoić, bowiem te dostępne są przy konfiguracji działania poszczególnych klawiszy, zaś panel przy lewej krawędzi oprogramowania pozwala na tworzenie profili, między którymi niestety nie przełączymy się z poziomu klawiatury, ale też nie widzę tu takiej potrzeby.

Co do zasady jest to zatem kompletny software, który oferuje pełną funkcjonalność jakiej moglibyśmy spodziewać się po sprzęcie nie-magnetycznym. Brakuje mi tu niuansów, ale dla niedzielnego użytkownika raczej będzie to wystarczające. Pochwalić muszę też MCHOSE za naprawdę schludną szatę graficzną i sensowne ułożenie wszystkich funkcji, przez co nie musiałem w trakcie testów głowić się nad tym, gdzie dana opcja się znajduje. Miłym dodatkiem jest również wskaźnik naładowania akumulatora w prawym górnym rogu. Pragnę na koniec zaznaczyć, że jeżeli z jakiejkolwiek przyczyny nie chcecie uruchamiać aplikacji w przeglądarce, to istnieje opcja pobrania jej na komputer, lecz ta wersja wygląda dużo gorzej i mniej czytelnie, więc nie widzę realnego sensu instalowania jej w pamięci dyskowej tylko po to żeby włączyć ją prawdopodobnie tylko dwa razy, a później nigdy już do niej nie zajrzeć.

Bezprzewodowość

Ukryty pod magnetyczną zasłonką adapter pozwala na podłączenie klawiatury bezprzewodowo, a konkretnie przez 2,4 GHz. Do dyspozycji jest też Bluetooth i rzecz jasna kabel, a ustawienie zmieniamy za pomocą przełącznika na lewym boku korpusu. Przez większość trwania testów korzystałem z MCHOSE X75 naprzemiennie po kablu i przez 2,4 GHz, więc nie wypowiem się w temacie BT, lecz podejrzewam dobrą żywotność akumulatora i stosunkowo niskie opóźnienia – idealnie do pracy z tekstem, na przykład w podróży. Jestem natomiast zmuszony do przyznania przedmiotowi dzisiejszego tekstu oceny celującej za działanie na jednym ładowaniu przy radiowym połączeniu przez dongla, albowiem z podświetleniem ustawionym na maksymalną jasność i wygaszaniem go po minucie sprzęt wytrzymał równiutkie 10 dni (po kilka godzin dziennie) bez potrzeby ponownego podpięcia przewodu. To naprawdę doskonały wynik i choć znam też lepsze modele w tym względzie, to nie mam zamiaru ujmować przez to X75. Dla kogoś kto lubi sobie pograć bez zbędnych kabli będzie to więc urządzenie idealne, ale sprawdzi się też wyśmienicie chociażby w pociągu jeżeli nie lubimy czekać aż znak pojawi się na ekranie (albowiem 2,4 GHz ma opóźnienia wręcz niezauważalne dla ludzkiego oka).

Ocena końcowa

Jak więc sami widzicie, choć MCHOSE X75 nie okazała się klawiaturą idealną, to oferuje ona naprawdę dużo fajnych rozwiązań. Wzornictwo to naturalnie kwestia sporna, ale osobiście obstawiam, że jest ono idealne dla teraźniejszego odbiorcy zastanawiającego się nad zakupem następnej klawiatury do codziennego użytku. Przełączniki i keycapy stoją na naprawdę wysokim poziomie i poza malutkimi wadami nie odstają od konkurencji. Opcja hot-swap pozwala na szybką zmianę tych pierwszych, zaś gasket-mount dodaje ciekawego feelingu, wciąż rzadko spotykanego w tym segmencie cenowym. Bezprzewodowe połączenie 2,4 GHz w połączeniu z genialnym akumulatorem pozwalającym na długą pracę na jednym ładowaniu jest doskonałym dodatkiem dla osób niezbyt lubiących się z kablami. Rolka do sterowania dźwiękiem to też miły akcent, a regulacja kąta nachylenia pozwala dopasować ergonomię sprzętu pod siebie. Pianki i silikony to zaś doskonały dodatek dla większości klientów, bo spodoba im się z pewnością płynące za tym rozwiązaniem brzmienie. Jedyne do czego mogę się doczepić to maleńki flex spowodowany blokowaniem ruchu PCB przez silikon na spodzie obudowy, a także nieidealnie brzmiąca spacja, wymagająca odrobiny miłości. Poza tym MCHOSE X75 to po prostu świetna klawiatura dla kogoś kogo nie jarają magnetyki.

Cenowo też nie jest źle, bo aktualnie X75 nabędziemy u polskich dystrybutorów za 319 złotych na KTT Hyacinth oraz 449 lub 499 złotych na Kailh Icy Creamsicle – i o ile ten przeskok uważam za absurdalny, to moim zdaniem jest to dosyć dobre wycenienie biorąc pod uwagę cały polski rynek. Wiadomo, gdy wrzucimy do tego konkurencję w postaci AliExpress, to przestaje być kolorowo, natomiast poszukując sprzętu stricte ze sklepów operujących na terenie naszego państwa z szybką dostawą pod nasze drzwi to nie jest to zła cena. Chociaż jak tak się zastanowić, to raczej wybrałbym tańszy wariant, bo choć nie testowałem tego konkretnego modelu KTT, to jako marka są to równie dobre przełączniki co BOX-y w moim egzemplarzu, a za 130 złotych można kupić sobie sporo ciekawszych rzeczy niż marginalny upgrade do klawiatury.

Postscriptum

Dziękuję Wam wszystkim za śledzenie mojego bloga, czytanie recenzji i nawet zaglądanie na moje transmisje na żywo na Twitchu. Żeby zbudować trochę lepszą więź pomiędzy mną, a czytelnikami, postanowiłem założyć serwer Discord przeznaczony głównie do dzielenia się opiniami o artykułach, proponowania tematów, informowania o nowych publikacjach i po prostu rozmawiania o klawiaturach. Wiem, że jest w Polsce kilka serwerów o takiej tematyce, ale chciałbym żeby moja społeczność miała jakieś dedykowane miejsce, w którym może bez problemów dostać notyfikację o nowo opublikowanej recenzji i prędko napisać o niej kilka słów krytyki. Jeśli więc chcielibyście dołączyć, to link pozostawiam w tym odnośniku. Dzięki!