Czy lubing station i stem holder ułatwiają modowanie? Sprawdziłem to!

Wciąż jestem pod wrażeniem, jak bardzo w ostatnich latach rozrosła się społeczność hobbystów klawiaturowych. Naturalną koleją rzeczy jest więc odkrywanie przez świeżo upieczonych entuzjastów nowych metod modyfikowania sprzętu, a także ułatwiania sobie procesu modyfikacji. Dla nikogo nie powinno być już tajemnicą, że fanatycy klawiaturowi uwielbiają smarować przełączniki, ale czy wiedzieliście, że od jakiegoś czasu niektórzy z nich zwiększają swoją wydajność i komfort poprzez korzystanie z dodatkowych akcesoriów?

Zdecydowanie najbardziej popularnymi sposobami na ułatwienie sobie procesu smarowania switchy są specjalny chwytak do trzonów oraz stacja do smarowania. Ten pierwszy pozwala w wygodny sposób złapać trzpień bez konieczności używania do tego palców, co mogłoby doprowadzić do upuszczenia go, a co za tym idzie – wytarcia się smaru, który dopiero co nałożyliśmy. Ta druga to z kolei, zazwyczaj, kawałek akrylu wycięty w taki sposób, aby móc umieścić w nim poszczególnie części przełącznika i w wygodny sposób nakładać na nie smar.

Dzisiaj, za sprawą uprzejmości operującego na terenie Polski sklepu FunKeys.pl, przetestuję dla Was zarówno lubing station, jak i zestaw akcesoriów, w skład którego wchodzi między innymi wspomniany przeze mnie stem holder. Czy korzystanie z nich sprawiło, że stałem się szybszy w smarowaniu? A może po prostu zwiększyły one mój komfort pracy, niekoniecznie wpływając przy tym na prędkość wykonywania ów modyfikacji? Tego dowiecie się z dzisiejszego artykułu. Zapraszam do lektury!

lubing station

Na początek – co testuję?

Sklep FunKeys.pl był na tyle miły, że przekazał mi do testów kilka produktów ze swojej oferty. Padło na:

  • Lubing Station 33 – stację do smarowania z 33 miejscami na dolne części obudowy przełączników,
  • Switch Opener – metalowy, dwustronny i zamykany na magnes otwieracz do przełączników MX style i Kailh style, z logiem FunKeys,
  • Zestaw do moddingu „Twardy” – pakiet składający się z trzech pędzelków, pęsety oraz chwytaka do trzonów, a wszystko to zamknięte w metalowe pudełeczko, idealnie nadające się do transportu wspomnianych przedmiotów.

Dodatkowo otrzymałem zestaw testowy przełączników (Garstka), po jednym z każdego modelu sprzedawanego przez FunKeys. Wszystkie wymienione akcesoria, poza Garstką rzecz jasna, mają na celu poprawić mój komfort, a może i nawet przyspieszyć wykonywanie tej jakże kochanej przez entuzjastów modyfikacji – smarowania przełączników. Osobiście lubię mieć otwartą głowę i próbować różnych nowości, ale jestem nieco sceptycznie nastawiony do tego testu. Mam już niemałe doświadczenie w modyfikowaniu przełączników, więc moje dłonie są przyzwyczajone do modyfikowania ich na mój sposób. Zobaczmy jednak czy się mylę i czy lubing station poprawi moją wygodę!

Przygotowania – co, czym i jak?

Żeby uprościć dzisiejszy test i nie wystawiać się na zbyt wiele zmiennych, mogących wpłynąć na wynik, postanowiłem nie smarować pełnego zestawu przełączników do klawiatury TKL, a wykorzystać zaledwie 22 sztuki – tyle, ile mieści w sobie testowane lubing station (bo paradoksalnie, o ile włożymy do niej 33 dolne części obudowy, to miejsca starczy jedynie na 22 trzony i 22 sprężyny). W ten sposób test stanie się krótszy, ale dla mnie będzie to wygodniejsze, a wynik – obiektywniejszy.

Spośród wszystkich otrzymanych przeze mnie akcesoriów wykorzystam lubing station, stem holder, pędzelki i otwieracz do pierwszego testu. Drugi test zostanie z kolei przeprowadzony z użyciem klasycznego aplikatora do nakładania smaru, śrubokręta do otwierania przełączników i moich palców do trzymana części. Sprężynki pozwolę sobie z kolei nasmarować w woreczku strunowym, ale tylko w przypadku drugiego testu. W tym pierwszym naleję na każdą z osobna olej, podczas gdy te będą na swoich miejscach w stacji do smarowania.

Co do używanego przeze mnie smaru, metody smarowania oraz smarowanych przełączników, to będą to kolejno: zaufany Krytox 205g0, metoda opisana przeze mnie w poradniku smarowania przełączników oraz stare, dobre KTT KangBai V3. Wspomniany smar możecie bowiem dostać w praktycznie każdym polskim sklepie klawiaturowym, moja metoda smarowania jest obiektywnie najefektowniejsza, bo zużywa najmniej smaru i czasu, a oferuje porównywalne efekty do każdej innej metody, zaś liniowce od KTT są klasycznym wyborem dla wielu początkujących entuzjastów – czyli osób, do których przede wszystkim kierowany jest ten artykuł.

No to testujemy!

Pierwszy test, a więc ten z lubing station i stem holderem w rolach głównych, rozpocząłem wieczorową porą, z czystym umysłem. Odpaliłem sobie na słuchawkach album Mittsies – Voidreckon, zapaliłem światło w pokoju (aby odbijało się ono w smarze nałożonym na trzon, bo dzięki temu widzę czy nałożyłem go odpowiednią ilość), chwyciłem za narzędzia i odpaliłem stoper.

Pierwszym krokiem było rzecz jasna otworzenie dwudziestu dwóch przełączników za pomocą metalowego otwieracza od FunKeys, a następnie włożenie wszystkich poszczególnych części w dedykowane im miejsca na lubing station. Jak patrzę na to teraz, to myślę, że mogłem pominąć wkładanie trzonów do otworów w kształcie plusa, bo i tak łapałem każdy po kolei chwytakiem, ale myślę, że to mały szczegół. Na całą tę czynność, a właściwie dwie w jednym, zeszło mi około 6 minut. Czy to dużo? Moim zdaniem tak, bo gdybym nie musiał odkładać każdego elementu w wyznaczone miejsca na lubing station, to prawdopodobnie oszczędziłbym ze dwie, może nawet trzy, minuty.

Gdy przełączniki były już rozebrane, otworzyłem fiolkę z olejem Krytox GPL 105 i zacząłem nalewać po kropelce na każdą ze sprężynek. Następnie odkręciłem słoik ze smarem Krytox 205g0 i złapałem za pierwszy trzon (oczywiście za pomocą stem holdera) oraz pędzelek – nadeszła pora smarowania! Cały proces zszedł mi dosyć gładko, do czego niewątpliwie przyczyniła się dobra muzyka na słuchawkach. Gdy spojrzałem na stoper po nasmarowaniu ostatniego trzonu i umieszczeniu go na sprężynce włożonej do ostatniego bottomu, to ten pokazywał 26 minut i 55 sekund, a więc po odjęciu 6 minut na otwieranie daje nam to niecałe 21 minut. Wychodzi zatem na to, że smarowanie zajęło średnio mniej niż minutę na jeden przełącznik.

Ostatnim krokiem było więc złapanie palcami za każdy z topów i zamknięcie za ich pomocą wszystkich przełączników. Na to zeszła mi praktycznie równa minuta, bo po ukończeniu całego przedsięwzięcia i zatrzymaniu stopera ten pokazywał 27:55.25. Czy to dużo? Moim zdaniem nie, ale nie znamy jeszcze wyników drugiego testu, który jednoznacznie stwierdzi, która metoda jest szybsza.

Na zdjęciu widać inne przełączniki niż KTT Kang Bai V3, gdyż było ono wykonane przed podjęciem decyzji o formie przeprowadzanych testów.

Drugi test postanowiłem przeprowadzić następnego dnia wieczorem, na świeżo. Wszedłem do znajomych na kanał głosowy Discord, chwyciłem za śrubokręt i zacząłem otwierać przełączniki. Rozłożenie 22 sztuk na części pierwsze i porozkładanie ich na biurku wedle mojego upodobania (bottomy w rzędzie, stemy i topy na kupkach, sprężynki w plastikowym pojemniczku) zajęło mi niewiele, bo zaledwie 4 minuty i 17 sekund. Wychodzi więc na to, że taka niecodzienna metoda otwierania zajęła mi mniej czasu niż z użyciem profesjonalnego otwieracza, ale trzeba też pamiętać, że w pierwszym teście musiałem dodatkowo powkładać części w przeznaczone na nie dziurki i dlatego zajęło mi to trochę ponad półtorej minuty więcej.

Następnie zalałem ówcześnie wrzucone do pojemniczka sprężynki oleistym smarem i zacząłem całość mieszać tak, aby olej dobrze się rozprowadził. Zaraz po tym zacząłem wkładać wszystkie sprężynki do spodów obudów przełączników za pomocą pęsety (bo przecież nie palcami, nie popadajmy już w taką skrajność). Przez fakt, że większość sprężynek się poplątała i musiałem sobie pomagać drugą pęsetą, całość zajęła mi około 6 minut. To dosyć dużo, zdecydowanie więcej niż się spodziewałem.

No i nadeszła pora na krok ostatni, czyli smarowanie. Tak jak zawsze podchodziłem dosyć sceptycznie do chwytaka do trzonów, tak dzisiaj faktycznie odczułem jego przewagę nad trzymaniem trzpienia palcami. Kontrola, którą oferuje chwytak jest bowiem genialna. Podczas smarowania bez niego trzon upadł mi co najmniej 4 razy na podkładkę, co za każdym razem bardzo mnie frustrowało – musiałem bowiem wyczyścić go wtedy z kurzu i smarować ponownie. Cały proces był też po prostu znacznie mniej komfortowy, bo czułem, że moje wielkie palce nie są stworzone do trzymania tak małego elementu i obracania nim według własnej osi.

Finalnie, po nasmarowaniu trzonów i umieszczeniu ich na sprężynkach, przyszła chwila prawdy – zamykanie. Nie liczyłem tego jednak jako osobną czynność i wliczyłem ją do samego smarowania, bo po prostu zapomniałem, ale na oko wyszło by tyle samo co przy pierwszym teście – koło minuty. Stoper po zakończeniu procesu pokazał 38:18.78, a co za tym idzie – smarowanie i zamykanie przełączników zajęło mi 28 minut – więcej niż cały proces w przypadku pierwszego testu!

Moje wnioski

Osobiście spodziewałem się nieco bardziej wyrównanego wyniku. Najbardziej zdziwił mnie czas poświęcony na otwieranie – wiedziałem, że wkładanie dolnych części obudowy i trzonów do dedykowanych wycięć w lubing station zajmie mi sporo czasu, ale że nawet mimo użycia śrubokręta i układania części w rządku przy drugim teście zaliczyłem krótszy czas? Po prostu wow! Jeśli natomiast chodzi o smarowanie, to to wyszło tak długie w drugim teście z dwóch powodów: po pierwsze chwytak naprawdę poprawia komfort smarowania, a po drugie preferuję nakładać smar pędzelkiem zamiast aplikatorem, bo mogę wykonywać mniej ruchów. Z drugiej strony aplikator jest precyzyjniejszy.

Skoro znacie już moją opinię o chwytaku, to ile dała mi stacja do modowania przełączników? Osobiście uważam, że niewiele. Jasne, fajnie jest mieć ładnie porozkładane części, ale muszę najpierw je tam umieścić, a to niepotrzebnie marnuje czas. Dodatkowo jeśli skończy mi się miejsce w stacji, to muszę ponawiać proces wkładania trzonów i bottomów w specjalne miejsca, przerywając w ten sposób ciągłość wykonywanej czynności – smarowania. Rozumiem natomiast, że niektórym lubing station się przydaje i umila prace. Jeśli jednak nie wiesz czy skorzystasz z dobrodziejstw takiego gadżetu, to spróbuj go najpierw od kogoś pożyczyć i sprawdź czy faktycznie czerpiesz z tego jakiekolwiek benefity. Bo jeśli nie, to szkoda Twoich pieniędzy, nerwów i czasu.

Wniosek i morał z dzisiejszego artykułu powinien być jeden: akcesoria do modowania przełączników mogą być pomocne, ale wcale nie muszą. Mi lubing station ani nie poprawiła komfortu, ani nie przyspieszyła pracy, ale za to stem holder i pędzelek jak najbardziej to zrobiły. Warto więc eksperymentować i próbować nowych rzeczy, bo kto wie czy gdzieś za rogiem nie kryje się akcesorium, które jest w stanie bardzo Ci pomóc, ale jeszcze o tym nie wiesz. Ja na przykład po tym teście zostawiam sobie ten świetny chwytaczek, bo jest bardzo pomocny! 🙂

Jeśli chodzi o kwestię cen i opłacalności, to w sklepie FunKeys.pl możecie kupić Lubing Station 33 za 66 złotych, metalowy Switch Opener za 35 złotych, Zestaw do moddingu „Twardy” za 30 złotych lub sam Stem Holder za 15 złotych. Moim zdaniem stacja do smarowania wychodzi tu nieco drogo, ale pozostałe akcesoria mają wyjątkowo atrakcyjne ceny – a szczególnie Zestaw „Twardy”, który zawiera 3 pędzelki, stem holder i pęsetę, a więc same przydatne przedmioty. Polecam więc gorąco!

Podziękowania

Na koniec chciałbym podziękować sklepowi FunKeys.pl za użyczenie mi akcesoriów do przetestowania. Zawsze cieszę się, gdy sklepy lub producenci tak ochoczo przekazują mi coś do recenzji, bo dzięki temu jestem w stanie dalej prowadzić bloga i mieć o czym pisać! 😛

Dodatkowo jestem zobligowany do podziękowania mojej czytelniczce mizu, która zakupiła subskrypcję trzeciego stopnia na moim Patronite. W zamian za to zapraszam Was wszystkich do sprawdzenia jej kanału na YouTube o klawiaturach, a także do dołączenia na prowadzony przez nią serwer Discord o nazwie Klawikoty, gdzie można pogadać o klawiaturach i kotkach!