Recenzja Leopold FC980C (Topre 45 g)

Szczerze powiedziawszy to sam jestem w szoku, że pomimo prowadzenia bloga przez tyle lat, nadal nie miałem okazji zrecenzować na jego łamach żadnej klawiatury na przełącznikach Topre. Po części wynika to z mojego zerowego zainteresowania tym tematem na samym początku, a nawet gdy już finalnie liznąłem tematu, doszedłem do prostej konkluzji – guma musi jeszcze trochę poczekać. No i poczekała, bo wreszcie wpadłem w sidła fanatyków Topre i tym podobnych, choć w przeciwieństwie do wielu osób nie poskutkowało to dla mnie odrzuceniem konceptu solidnych switchy bez gumowych kopuł w środku i przejściem na codziennie użytkowanie tylko HHKB czy Realforce. Zainteresowałem się natomiast światem Topre na tyle, że postanowiłem kupić sobie na próbę zdecydowanie najlepszy w moich oczach model, przynajmniej na papierze, czyli Leopold FC980C. Zajęło mi to trochę czasu, bo zdobyć jakąkolwiek klawiaturę pre-built na tych przełącznikach w Europie to nie lada wyzwanie, tym bardziej w sensownych pieniądzach, ale finalnie mi się udało.

Przeglądając któregoś dnia serwis ebay dostrzegłem aukcję z Irlandii z beżowym wariantem FC980C. Cena była w porządku, ale koszta wysyłki trochę ją naruszały. Mając jednak z tyłu głowy ceny sprowadzenia z Azji i fakt, że nie będę musiał dopłacać podatku VAT (albowiem Irlandia jest w Unii Europejskiej), byłem gotów zapłacić tak zwany asking price. Mimo to złożyłem sprzedawcy propozycję wliczenia wysyłki w koszt klawiatury i czekałem na jego odpowiedź. Następnego dnia otrzymałem powiadomienie, że się zgodził! Nie zastanawiając się zatem ani sekundy dłużej, wcisnąłem odpowiedni przycisk, opłaciłem zamówienie i grzecznie czekałem na przesyłkę. Końcowo wyszło mnie to 1116,47 złotych. Zdaję sobie przy tym sprawę, że czekając odpowiednio długo da się kupić FC980C jeszcze taniej (chociażby miesiąc temu ktoś wystawiał identyczną klawiaturę za 100 euro z Belgii), ale wtedy byłem już trochę zirytowany czekaniem, a chciałem wreszcie zacząć korzystać z tego wspaniałego Leopolda.

Zapytacie natomiast dlaczego akurat ten model, a nie klasyczne HHKB. Wynika to głównie z dwóch faktów, lecz mniejszych powodów jest znacznie więcej. Głównym czynnikiem odgrywającym rolę w moim wyborze jest po prostu cena. Zakup HHKB w kolorze, który ma dla mnie jakikolwiek sens (czyli szary, nie potrzebuję kolejnej czarnej klawiatury, a poza tym czarne HHKB mi się nie podoba) wyniósłby mnie podobnie dużo co FC980C. Po co miałbym więc zapłacić tę samą lub podobną kwotę za mniejszą klawiaturę? No właśnie, rozmiar odgrywał tu równie dużą rolę. Podczas gdy szukałem FC980C dla siebie, miałem już za sobą zbudowanie HMKB 95 i zakup G80-1800 – dwóch wspaniałych klawiatur w kompaktowym formacie bazowanym na rozmiarze 100%. Tygodnie korzystania z nich utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie ma obecnie na rynku lepszego formatu dla moich palców niż 980 i 1800, więc naturalną powinna być decyzja o zakupie Leopolda, który w zasadzie zdefiniował wygląd tego pierwszego.

Inne powody to chociażby mój sentyment do marki, wywodzącej się z Republiki Chińskiej i od wielu lat tworzącej doskonałe produkty pre-built. Podoba mi się także kolorystyka zastosowana w modelu FC980C, której próżno szukać w HHKB – tam do wyboru jest wyłącznie szarość. Ponadto dowiedziałem się podczas swojego researchu, że z jakiegoś powodu gumowe kopuły stosowane przez Leopold w klawiaturach na Topre oferują większy bump niż te w Happy Hacking KeyBoard. Odstawmy jednak na bok teorię i sprawdźmy czy mój zakup okazał się prawidłowy i czy jestem w ogóle koniec końców zadowolony ze swojego wyboru. Sprawdźmy też czy miłość, propagowana przez każdego fana, do tych gumowych przełączników, spoczywających pod keycapami FC980C, jest czymkolwiek uzasadniona. Zapraszam do lektury!

Opakowanie

Leopold ewidentnie miał na celu ograniczenie kosztów poprzez pakowanie FC980C w zwyczajny, beżowy karton, z czarnymi nadrukami naniesionymi na jego powierzchnię. Są to logo producenta, nazwa modelu, rysunek prezentujący fragment urządzenia i kilka głównych cech, takich jak:

  • obecność keycapów z PBT wykorzystujących sublimację barwnika,
  • przełączników pojemnościowych,
  • kompatybilność z systemem Windows 10.

Na rewersie znalazło się z kolei miejsce na krótką specyfikację, która nie tylko wspomina o wyważeniu switchy, ale nawet o materiale PCB. Chciałbym żeby więcej producentów było tak transparentnych zamiast ukrywać ważne lub nawet te zupełnie nieznaczące informacje. Dodam jeszcze, że Realforce (marka podrzędna Topre) stosuje identyczne kartony, więc zapewne produkcja FC980C odbywa się na pewnym etapie w tych samych warunkach lub nawet w tej samej placówce co kultowe R1 (R2 ma już inny styl opakowania).

Akcesoria

Wiele lat temu bogaty zestaw dodatków dołączony do klawiatury nie był standardem jak teraz. Producenci raczej wrzucali do pudełka elementy najbardziej kluczowe, czyli na przykład kabel – o ile w ogóle był on w danym modelu odpinany. Leopold FC980C zawiera w pakiecie wyłącznie papierologię, przezroczystą nakładkę chroniącą przed zakurzeniem się klawiatury i przewód USB Mini B do USB-A. Nie dostajemy nawet keycap pullera, ale może to i lepiej – znając czasy, w których wychodził ten sprzęt, najpewniej i tak byłby on w całości plastikowy, a więc w zasadzie bezużyteczny.

Wygląd

Pożądana, choć można też powiedzieć po prostu modna, estetyka z każdym rokiem zmienia się wśród klientów. Jeszcze 30 lat temu nikt nie pomyślałby nawet, że klawiatura może wyglądać jakkolwiek egzotycznie, więc zamiast tego stosowane były klasyczne, proste kształty. Leopold FC980C utrzymuje to wzornictwo przy życiu, będąc łudząco podobną do sprzętów retro. Nie wynika to tylko z zastosowanej kolorystyki, ale także z samej prezencji obudowy. Ta oferuje ramki równej grubości, za wyjątkiem tej dolnej – ów została poszerzona ze względu na układ, który wymaga osadzenia strzałek delikatnie niżej od reszty klawiszy. Sama grubość bezzeli nie należy do cienkich, ale nie kwalifikuje się jeszcze do nazwania ich szerokimi. Korpus prezentuje się dzięki temu schludnie, nie sprawiając wrażenia przesadnie dużego.

Boki obudowy wykonano bez jakichkolwiek ostrych cięć, nieprzeciętnych zakrętów czy innych metod udziwnienia wyglądu. Każda ścianka jest prosta i płaska, a rogi tylko delikatnie zaokrąglone – tak żeby nie kłuły w palce. Jakichkolwiek ścięć tu nie uświadczymy, to znaczy na krańcach ramek mamy po prostu zagięcie o 90 stopni, bez żadnego estetycznego wykończenia, za wyjątkiem rzecz jasna zaokrąglenia. Na spodzie znalazło się z kolei miejsce na naklejkę z numerem seryjnym, cztery gumki antypoślizgowe i rozkładane nóżki – nic poza tym. Powierzchnia nie jest jednak idealnie płaska, albowiem producent zastosował tam kanaliki do poprowadzenia przewodu: środkiem, na lewo lub na prawo. Rozwiązanie to uważam natomiast za skrajnie zbędne, gdyż sam przewód jest tu po prostu za gruby i za żadne skarby nie jestem w stanie wcisnąć go w, o ironio, dedykowane mu ścieżki. Ponadto przy podpinaniu kabla za każdym razem irytuje mnie nieziemsko fakt, że muszę unieść klawiaturę do góry i kombinować jak by tu wcisnąć złącze do portu, jednocześnie umieszczając gumowy fragment kabla w środkowym wyżłobieniu. Plus natomiast za zastosowanie USB Mini typu B zamiast beznadziejnego w mojej opinii USB-C – przewód trzyma się dzięki temu o niebo lepiej i nie trzeba też martwić się, że z czasem złącze się wyrobi czy zabrudzi tak bardzo jak typ C.

FC980C, jak i zresztą cała seria klawiatur w formacie 980 od marki Leopold, występuje w kilku wariantach kolorystycznych. Producent ograniczył jednak ich ilość w wariancie na Topre do czarnego i beżowego. Ja kupiłem sobie ten drugi, gdyż tak jak wspomniałem już na wstępie – nie potrzebuję kolejnej klawiatury w czerni, a beżowa estetyka vintage i tak bardziej do mnie przemawia wizualnie. Nie da się natomiast ukryć, że zastosowanie przez Leopolda takich dwóch wariantów kolorystycznych jest decyzją poniekąd podyktowaną samym językiem stylistycznym samej obudowy. Tak proste wzornictwo, bogate w banalne kształty i styl ogólnie kojarzony ze sprzętem z poprzedniego wieku, perfekcyjnie pasuje do beżu i czerni właśnie. Warto również wspomnieć, że producent nie zniszczył minimalizmu zbędnym brandingiem i nigdzie nie znajdziemy rzucającego się w oczy logotypu, zaś na froncie (przy prawej krawędzi) umieszczone zostało wyłącznie równanie pojemności elektrycznej, z której korzystają przełączniki Topre.

Wykonanie i wnętrze

Kocham tworzywo sztuczne. Serio, mógłbym rozpisywać się o zaletach tego materiału długimi godzinami, bo w świecie klawiatur nie ma dla mnie żadnego logicznego powodu żeby stosować obudowy z metalu. To prawda, że znaczna większość mojej kolekcji składa się z aluminiowych urządzeń, ale to trochę inny świat – tam metalu używa się celem osiągnięcia konkretnego brzmienia, podniesienia masy produktu oraz po prostu generowanie efektu wow, wręcz poczucia obcowania z czymś premium. Pre-built’y to jednak inna bajka, gdyż tutaj budżet jest wyraźnie ograniczony. Producent nie może rzucać pieniędzmi na lewo i prawo, bo w przeciwnym wypadku cena końcowa nie będzie przystępna dla zwyczajnego klienta. Ograniczenia budżetowe to również powód dlaczego wykonane z aluminium klawiatury za niewielkie pieniądze nie dowożą takiego poziomu jakości, jakiego po ciężkim sprzęcie można się spodziewać – cierpi głównie wykończenie, albowiem manufaktury przymykają oko na kontrolę jakości i nie starają się tak bardzo jak hobbyści przy swoich projektach.

Za wykonaniem korpusu z plastiku w przypadku Leopold FC980C stoi też jeszcze jeden powód – to po prostu model z czasów, gdy mało kto myślał o oferowaniu aluminiowych obudów w przystępnych cenach. Niemniej jednak uważam, że postawienie na tworzywo przez tajwańską markę niesie recenzowanej dzisiaj klawiaturze masę zalet. Przede wszystkim nie cierpi ona przez to na jakiekolwiek uginanie, albowiem ścianki obudowy są grube i solidne, zaś stalowa płyta montażowa działa jak swoisty usztywniacz. Nawet jeśli weźmiemy FC980C do rąk i zaczniemy celowo ją wyginać, to ta ani drgnie, nie generując przy tym też żadnych niepokojących odgłosów, jak strzelanie czy skrzypienie. Tekstura korpusu jest z kolei lekko chropowata, dzięki czemu nie łapie żadnych plam od dotykania tłustymi palcami – choć to raczej zaleta dla osób wybierających czarny wariant. A, no i rzecz jasna przełączniki są ukryte za ściankami, dającymi nam tutaj tak zwany closed design – przeciwieństwo floating-key design’u. Wszystkie te działania podjęte przez Leopolda dają nam 1085 gramów na wadze, co jest naprawdę dobrym wynikiem przy tym rozmiarze i użytych materiałach.

Nie widzę większego sensu w zaglądaniu do środka obudowy FC980C, ale jeżeli z jakiegokolwiek powodu chcielibyście się tam dostać, to stoi przed Wami dosyć trudne zadanie. Górę korpusu trzymają trzy śrubki ukryte na spodzie, spośród których jedna jest ukryta pod naklejką gwarancyjną, a dwie pozostałe pod rozkładanymi nóżkami. Jasne, żeby otworzyć tę klawiaturę musicie zerwać wspomnianą naklejkę, ale po pierwsze mając produkt Leopolda w Polsce i tak nie macie żadnej gwarancji (chyba że lubicie bawić się w wysyłki do dalekiej Azji). Na śrubach się jednak nie kończy, bo po ich odkręceniu pora na krok drugi – zatrzaski. Niestety, nie tak dawno temu standardem wciąż było zamykanie obudów na wcisk plastikowych elementów w specjalnie zaprojektowane szparki. Tutaj przynajmniej producent przemyślał temat i nie musimy na siłę rozdzielać jednej części od drugiej, bo zamiast tego możemy po prostu nacisnąć kartą płatniczą albo innym cienkim (tylko błagam, nie metalowym) przedmiotem na widoczne od spodu szparki znajdujące się przy przedniej i tylnej krawędzi. Cały proces zapewne zajmie kilka minut i będzie wymagał specjalnej uwagi żeby niczego nie połamać, ale koniec końców obudowa powinna dać się otworzyć i jej górna część swobodnie zejść z tej dolnej.

Wewnątrz nie znajduje się żaden wygłuszacz w formie pianki czy silikonu, za co ogromna pochwała dla Leopolda. Jeśli klawiatura jest poprawnie zaprojektowana to wygłuszanie jej jest kompletnie zbędne, a w dodatku może zniszczyć końcowe brzmienie. Cieszy mnie zatem widok pustego korpusu, bo przekazuje mi on jedną ważną informację – Leopold wie co robi. Oddzielenie PCB od płytki-córki (ang. daughter-board) może okazać się nieco trudnym zadaniem, bowiem łączący je kabel jest absurdalnie szeroki i złącze dosyć trudno jest wyczepić, ale jest to jak najbardziej wykonalne. Po wykonaniu tego zadania zauważymy, że na płytce drukowanej znajduje się wiele kół – każde z nich to osobny przełącznik, a raczej pole gdzie od drugiej strony osadzony powinien być metalowy stożek odpowiadający za aktywację Topre. Ponadto prawie wszystkie śruby łączące PCB z płytą montażową są zaznaczone białymi strzałkami, co jest dodatkowym atutem. Prawie, bo dzielą się one na srebrne i czarne, a Leopold z jakiegoś powodu nie oznaczył tych pierwszych. Jeśli zechcielibyśmy to możemy wszystkie z nich rzecz jasna odkręcić i wówczas dostaniemy się jeszcze głębiej, bo do samych gumowych kopuł. Dokonać tego warto natomiast wyłącznie w przypadku chęci zmodyfikowania czegoś, na przykład wymiany kopułek na inne.

Ergonomia

Co do zasady da się stworzyć klawiaturę na przełącznikach Topre oferującą montaż uszczelkowy tudzież top mount, lecz w zasadzie żaden z producentów modeli typu pre-built nie fatygował się nawet w tym kierunku. Możnaby się zatem spodziewać, że plate+PCB assembly jest w Leopold FC980C przymocowane na śrubki do spodu obudowy, ale nic bardziej mylnego! Nie znajdziemy tutaj tray mount’a, a coś w stylu Cherry G80 – płyta montażowa wraz z dokręconym do niej na wiele losowo rozmieszczonych śrubek PCB spoczywa w obudowie bez żadnego dodatkowego przymocowania, leżąc zwyczajnie na przeznaczonych do tego punktach. Takie rozwiązanie w zasadzie eliminuje jakąkolwiek szansę na uginanie konstrukcji, więc korzystając z testowanego dziś produktu odczujemy tylko i wyłącznie sztywność, zapewnioną także przez stalową płytę. Ma to natomiast swoje zalety – moim skromnym zdaniem gumowość przełączników dostarcza już wystarczająco dużo miękkości żeby nie było warto poprawiać tego jeszcze gasket mount’em.

Rozmiar zastosowany w tym konkretnym wariancie to 980, de facto stworzony przez Leopolda. Charakteryzuje się on ilością klawiszy zbliżoną do klasycznej pełnowymiarówki, lecz w nieco bardziej kompaktowym formacie. Producent osiągnął to poprzez zredukowanie klastra nawigacyjnego do strzałek osadzonych pół rzędu niżej niż normalnie i praktycznie zgniecionych z obu stron przez sekcję alfanumeryczną i NumPad. Oozostałe klawisze nawigacyjne przeniesiono zaś nad panel numeryczny lub kompletnie usunięto. Nie ma się jednak co martwić, albowiem wystarczy wyłączyć NumLock żeby uzyskać dostęp do wszystkich wykasowanych przycisków – wówczas klawisze numeryczne przejmą ich rolę, zgodnie z nadrukami pobocznymi.

Taka metoda ukompaktowiania Full-size’ów jest zjawiskiem stosunkowo rzadko spotykanym na rynku, co bardzo mnie dziwi. Oszczędzamy bowiem w ten sposób kilka centymetrów miejsca, sama klawiatura zaczyna wyglądać ciekawiej, a funkcjonalności nie tracimy w zasadzie w ogóle. Dla mnie personalnie format ten należy do ścisłej topki jeśli chodzi o moje preferencje, zarówno pod kątem wizualnym, jak i praktycznym. Niektórzy zwracają uwagę, że niżej umieszczone strzałki wyglądają brzydko, ale mi kompletnie to nie przeszkadza. W teorii problemem może być też wynikające ze ściśnięcia sekcji pomniejszenie prawego Shifta i Num0, ale do tego z kolei bardzo łatwo się przyzwyczaić.

Układ zastosowany w tym modelu to standardowe ANSI, choć jak już wspomniałem – pojedyncze klawisze mają pozmieniane wielkości ze względu na rozmiar, który chciał tu zaoferować producent. Z tego co widziałem w sieci, FC980C w ogóle nie występuje na układzie ISO, zatem jeżeli preferujesz wysoki Enter – nie będzie to klawiatura dla Ciebie. Nie należy zapomnieć, że pomimo zbicia strzałek w sposób podobny do exploded 75%, przyciski osadzone na prawo od spacji mają poprawne wymiary i co najważniejsze – Alt nie jest pomniejszony do 1u, więc wciska się go wygodnie. Kolejnym elementem wpływającym na wygodę pracy są natomiast gumki antypoślizgowe oraz regulacja kąta nachylenia. Te pierwsze radzą sobie ze swoim przeznaczeniem doskonale utrzymując kilogramową FC980C w miejscu, zaś te drugie po rozłożeniu zwiększają kąt nachylenia z 3,5° do 10°. Nie ma opcji pośredniej, co dla niektórych może wydać się kluczowe, lecz pamiętajmy o czasach, w których klawka ta wchodziła na rynek – wtedy nikt jeszcze nie myślał o dwustopniowych nóżkach. Ogumienie na ich krańcach jednak jest, więc o ślizganie po podwyższeniu profilu nie trzeba się martwić.

Keycapy

Gdybym miał wskazać najsłabsze ogniwo przedmiotu tej recenzji, to byłyby to nakładki. Leopold jest marką znaną ze swoich doskonałych keycapów, ale z jakiegoś powodu montuje je wyłącznie w wariantach na Cherry MX. W przypadku modelu na Topre musimy pogodzić się z faktem, że zamiast fantastycznych nakładek z PBT double-shot mamy równie wytrzymałe capy, ale z nadrukami naniesionymi metodą dye-sublimation. O ile nie jest to samo w sobie wadą, bo przecież jedne z najlepszych keycapów na świecie to właśnie takie stosujące technologię sublimacji barwnika, ale akurat w tym przypadku czcionka i zastosowane kolory pozostawiają wiele do życzenia. Zaczynając od końca, skoro obudowa jest beżowa, to powinniśmy spodziewać się równie beżowych nakładek. Tu akurat bez zaskoczeń, bo Leopold faktycznie dał nam takowe. Ale jaki kolor będzie doskonale kontrastował z beżem żeby wrzucić go na modyfikatory? Oczywiście, że ciepły szary! Mam natomiast wrażenie, że marka z Republiki Chińskiej uznała ciepły odcień tego koloru za zbyt jasny, bo modyfikatory pokolorowała na ciemnoszaro.

Dokładnie z tego powodu miałem pierwotnie plan żeby kupić sobie drugą klawiaturę Leopold FC980, ale na Cherry MX. Chciałem podmienić slidery w przełącznikach tu zastosowanych na takie kompatybilne z wisienkowym krzyżakiem, a następnie wrzucić na nie perfekcyjne wręcz keycapy z wariantu na Wisienkach. Przeszkodził mi w tym jednak układ, który choć tutaj jest w porządku, to już w FC980M skazuje nas na klawisze 1u na prawo od spacji. Niestety, cały mój plan legł w gruzach i muszę przez to korzystać z przedmiotu dzisiejszej recenzji na domyślnych, fabrycznych dye-subach. Nie tylko kolor mi w nich jednak nie odpowiada. Czcionka to kolejny element, który chętnie bym w nich zmienił. Sekcja alfabetyczna wygląda bardzo ładnie, gdyż literki są wyrównane do lewego górnego rogu i korzystają z eleganckiego kroju pisma, lecz wszystkie modyfikatory i klawisze funkcyjne z jakiegoś, kompletnie niezrozumiałego dla mnie, powodu reprezentowane są przez nienaturalnie duże i czasem nawet absurdalnie skompresowane napisy. Dajmy na to Delete – widzicie jak paskudnie go zgnietli?

Ikony na modach nie podobają mi się chyba najbardziej ze wszystkiego co dotyczy tych keycapów. Są one rozlokowane w dziwaczny sposób, gdyż jedne osadzono pod napisem (Backspace i Enter), inne na lewo od napisu (Shifty), a jeszcze inne na prawo (Tabulator). Ponadto strzałka Entera została pusta w środku, co prezentuje się wręcz zabawnie. Mam też wrażenie, że napis „Shift” znajduje się za blisko ikony, przez co sprawia wrażenie jakby przesadnie zbitego. No i ten nieszczęsny obrazek na klawiszu Windows, wykorzystujący logo dziesiątej wersji tego systemu zamiast jakiejś z lat poprzednich. Nie wspomnę nawet, że przez chyba zbyt tanie podejście do dye-suba niektóre legendy wydają się rozmyte i rozjechane, na co równie dobrze mógł wpłynąć kilkuletni wiek klawiatury i fakt, że jest używana, ale bazując na zdjęciach w sieci taka po prostu ich uroda. Eh, tak zniszczyć estetykę klawiatury samymi keycapami…

Jest mi naprawdę szkoda, bo poza tym są to naprawdę dobre nakładki. Korzystają z wytrzymałej metody produkcyjnej i skonstruowane są z odpornego na wszelkie czynniki zewnętrzne tworzywa, a w dodatku oferują nadruki poboczne na froncie zamiast pod głównym znakiem. Tekstura jest przyjemnie chropowata, a grubość wynosi 1,5 mm, czyli naprawdę dużo – tak samo grube są chociażby GMK, czyli industry standard dla entuzjastów. Profil nie należy do mocnych stron, bo nie jest to moje ulubione Cherry, ale nie można nazwać tego też OEM-em. Bliżej im tutaj do DCS, które osobiście wielbię w podobnym stopniu co Wiśnie. Gdyby tylko zmienić te legendy na jakieś ładniejsze oraz poprawić kolor modyfikatorów. Przeżyłbym w sumie te problemy gdyby przynajmniej dało się w miarę łatwo zmienić te keycapy na jakąś dobrze wykonaną alternatywę, ale przełączniki Topre korzystają z innego montażu niż MX style, a mało który producent zdecydował się w ogóle coś wyprodukować z tym nietypowym montażem, a co dopiero w sensownej jakości. Dałoby się to ogarnąć poprzez podmianę sliderów, jak wspominałem na wstępie tej sekcji, ale co wtedy bym tu dał? JC Studio? GMK? To byłaby już dla mnie przesadna utrata duszy FC980C, która jest przecież zwyczajnym pre-built’em, a nie jakimś customem.

Dostrzegłem w ogóle już pewien czas po napisaniu tej sekcji, że Realforce używa w swoich klawiaturach R1 i R2 identycznych nakładek, ale tam przynajmniej modyfikatory mają poprawny kolor. Wygląda więc na to, że powiązań między tym produktem Leopolda, a podmarką Topre jest dużo więcej niż tylko opakowanie. Ciekawe zatem czy wynika to z bezpośredniej współpracy między nimi, czy być może jedna z nich po prostu produkuje keycapy z odpowiednim montażem i udostępnia je tej drugiej. Jeśli tak jest, to obstawiam raczej, że to RF jest producentem, a Leopold zaledwie klientem, któremu nie chciało się otwierać własnej linii produkcyjnej do jednej serii klawiatur, w dodatku niezbyt często wybieranej przez społeczność.

Stabilizatory

Element powodujący, że dłuższe klawisze nie gibią się na boki podczas wciskania zawsze intrygował mnie w przypadku modeli korzystających z przełączników Topre. Nie znajdziemy w nich bowiem klasycznego stabilizatora opartego o drucik łączący dwa trzpienie osadzone w obudowach przymocowanych do PCB lub płyty montażowej, a zamiast tego każdy przycisk stabilizowany (np. Enter, Shift) ma po prostu szerszy element naciskający na gumową kopułę. Po dogłębnej analizie zauważyłem, że drucik także się w nich znajduje, ale jest ukryty pod plastikową obudową wciśniętą w płytkę montażową i jego rolą jest utrzymanie tak szerokiego slidera równo przy wciskaniu off-axis. Naturalnie staby takie da się przesmarować, ale producent chyba na to nie wpadł, bo dosłownie każdy z nich klekocze jak oszalały w moim egzemplarzu Leopold FC980C. Biorąc pod uwagę, że klawiatura ta na sto procent zostanie ze mną jeszcze przez długie lata najpewniej sam podejmę się smarowania w pewnym stopniu zgodnego z moim poradnikiem, lecz nie będzie to proste zadanie – w końcu będę musiał rozmontować całe plate+PCB assembly tylko po to żeby dostać się do wnętrza tych jakże nietypowych stabów.

Najciekawszy jest natomiast stabilizator ukryty pod spacją. Tam producent nie zaszalał i nie użył długiego na kilkanaście centrymetrów slidera, zamiast tego oferując coś bardziej zbliżonego do znanych z klawiatur opartych o Cherry MX stabilizatorów. Konstrukcja jest oddzielona od samego przełącznika i działa na zasadzie dwóch trzonów przymocowanych do krańców spacji, które stabilizuje z kolei drucik ukryty pod płytką montażową. Wygląda to trochę jak znany wszystkim Costar. Trzpienie trzymają się niezwykle mocno samego keycapa przez co niektórzy mogą pomyśleć, że jest przymocowany na stałe, ale wystarczy delikatnie użyć odpowiedniej siły żeby niczego nie połamać, a nakładka zejdzie. Co jeszcze ciekawsze, na samym przełączniku spacji producent położył dodatkową sprężynkę, która najprawdopodobniej ma wypychać keycap mocniej do góry żeby ten nie blokował się przy powrocie i zawsze poprawnie odbijał. Rozwiązanie to zwiększa siłę nacisku tylko trochę, a w dodatku można swobodnie pozbyć się ów sprężynki i w mojej opinii nic się w pracy tego klawisza nie zmieni, ale jakiś cel musiał w niej być, więc finalnie zostawiłem ją w spokoju.

Przełączniki

Nic mnie tak nie ekscytuje w klawiaturach jak nietypowe projekty przełączników. Koncept gumowych kopuł każdy z Was powinien kojarzyć, bo raczej nie ma na Ziemi człowieka, który nie korzystał w swoim życiu z typowej klawiatury membranowej. Zazwyczaj ich działanie opiera się na dociskaniu przez spód kopuły dwóch warstw membrany, co doprowadza do zamknięcia obwodu, a w efekcie aktywowania klawisza. Topre ma jednak kompletnie inne podejście do tematu i zamiast stawiać na membranę, wybiera solidne PCB. Zastanawiacie się zapewne jak więc taki przełącznik ma działać? Otóż różne marki oferujące klawiatury działające w oparciu o dome with slider realizują to w różny sposób, natomiast akurat w przypadku przedmiotu dzisiejszej recenzji (i każdego modelu na Topre) mamy do czynienia z pojemnością elektryczną. Wewnątrz każdej gumowej kopuły znajduje się metalowy stożek przypominający trochę sprężynę, którego zadaniem jest wywoływać zmianę w napięciu obwodu znajdującego się tuż pod nim, na płytce drukowanej. Kondensator może następnie wykryć ów zmianę i jeżeli ta przekracza dany próg, klawisz zostanie aktywowany. Co do zasady klawiatury na Topre mogą nawet działać w sposób analogowy i Realforce wykorzystuje ten fakt w jednej ze swoich klawiatur – pozwalając na konfigurowanie progu aktywacji. Nie powoduje to jednak popularyzacji modeli pojemnościowych wśród graczy, albowiem większość raczej preferuje liniowce i Rapid Trigger do grania.

Główny powód stojący za wyborem gumy przez Topre (poza rzecz jasna tym, że marka ta profesjonalnie zajmuje się gumą, nie tylko na rynku klawiatur) jest chęć wywołania bump-a, klasyfikującego przełączniki jako tactile. Sprzężenie zwrotne od dziesiątek lat uznawane jest bowiem za konieczne podczas pisania tekstów, a nawet jeśli nie konieczne, to przynajmniej ergonomiczne. Fakt, że nasz palec jest informowany przez klawisz, że doszło już do aktywacji, za sprawą czego możemy go cofnąć i wcisnąć kolejny przycisk, jest doceniany i u wielu potrafi nawet zwiększyć prędkość wprowadzania znaków do komputera. Osobiście jestem ogromnym fanem zarówno liniowców jak i przełączników dotykowych, a pisze mi się na obu tych rodzajach równie dobrze. Entuzjaści zauważają natomiast, że w przeciwieństwie do konceptu MX style, gumowe kopuły są w stanie zaoferować prawdziwie okrągłą charakterystykę bump-a, przez wielu uznawaną za tę najpoprawniejszą i najprzyjemniejszą w switchach dotykowych. Dla mnie zawsze ciekawsze do pisania były ostre sprzężenia zwrotne, ale celowo kupiłem klawiaturę na Topre żeby zderzyć swoją preferencję z rzekomo najlepszymi przełącznikami na rynku.

Dotychczas miałem okazję pisać na kilku HHKB podczas meet-upów klawiaturowych, a na testach miałem raz BTC 5139 – opartej o podobny koncept, lecz z wykluczeniem pojemności elektrycznej. Nigdy nie byłem szczególnym fanem gumowych kopuł, bo uwielbiam ten twardy impakt występujący przy zderzeniu się trzpienia ze spodem obudowy. Topre nie otworzyło mi oczu, bo przez parę miesięcy korzystania z Leopold FC980C w zasadzie nie zmieniłem swojej opinii. Używa mi się jej naprawdę komfortowo i jestem w stanie pisać na niej długie teksty, natomiast osobiście nie trafia do mnie cała ta perfekcja gumowego sprzężenia zwrotnego. To prawda, bump jest okrąglutki jak tylko się da i rozpościera się na całej długości skoku, a w dodatku w wariancie przeze mnie posiadanym (czyli 45 g) wyważenie jest przyjazne dla moich ciężkich palców, choć momentami odczuwałem dyskomfort po dłuższej sesji w edytorze tekstu. Rozmiar samego bump-a ciężko jednoznacznie określić, bo nie jest on taką zwyczajną anomalią w liniowym skoku, jak w Cherry MX, a zamiast tego równiutko daje o sobie znać na każdym poziomie wciśnięcia. Nie mam jednak wrażenia, że piszę na przełącznikach z mało wyczuwalnym sprzężeniem zwrotnym – co to to nie. Po prostu jest to doznanie, którego próżno szukać u konkurencji stawiającej na konwencjonalne przełączniki oparte na metalowych stykach.

Na gumową kopułę naciska slider, który zamknięty jest w plastikowej obudowie wciśniętej w płytę montażową. Z tego też powodu pomiędzy tymi elementami dochodzi do tarcia, które akurat w testowanym dzisiaj modelu Leopold FC980C jest wyczuwalne podczas użytkowania. Szczególnie bardzo daje się we znaki w przypadku powolnego wciskania klawisza, bo podczas szybkiego pisania tak bardzo się na tym nie skupiam. Niemniej jednak problem można rozwiązać własnoręcznym przesmarowaniem każdego trzpienia, co zapewne wykonam. Jak już wspomniałem o szybkim pisaniu, to grzechem byłoby nie wspomnieć, że im szybciej piszemy na Topre, tym większy wydaje się sam bump. Serio, jeśli wciśniecie przycisk powolutku, to całe sprzężenie zwrotne będzie wydawało się wręcz liniowe, a jeśli zaczniecie pisać na klawiaturze z tymi gumowymi kopułami szybko – bump magicznie stanie się ogromny i nieprawdopodobnie wyczuwalny. Jeśli macie natomiast obawy o to, że metalowe stożki pod kopułkami mogą wpływać na ciężkość switcha, to nie ma co się martwić – są one tak lekkie, że nie są w stanie zwiększyć siły nacisku o więcej niż gram czy dwa. Ponadto jeśli wybieracie swoją pierwszą klawiaturę na tych przełącznikach to nie przesadźcie z ciężkością kopuł, albowiem trochę inaczej czuć 45 gramów siły w Cherry MX, gdzie jest to wyważenie lekkie, a inaczej w Topre – gdzie jest ono średnie, zahaczając nawet trochę o ciężkie.

Sporym atutem użycia tutaj pojemności elektrycznej jest fakt, że w przeciwieństwie do standardowych klawiatur membranowych z gumowymi kopułami nie musimy dociskać tutaj klawisza do samego dołu przy każdym wciśnięciu, bo Topre aktywuje się tak jak inne „przełączniki mechaniczne” w okolicach połowy skoku. Możemy zatem swobodnie zatrzymać palec w połowie i go cofnąć, co znacząco przyspieszy pisanie, a także zwiększy ergonomię użytkowania. Widzicie, znaczna większość zarzutów i nieprzyjemny feeling z użytkowania sprzętów pokroju Logitech K120 pochodzi po prostu stąd, że zmuszeni jesteśmy do używania maksymalnej siły przy każdym wciśnięciu klawisza. Topre jest więc doskonałym rozwiązaniem dla osób lubiących wrażenia z pisania płynące z zastosowania gumy, ale nienawidzących każdorazowego bottom-out’u.

Brzmienie

Popularnym określeniem brzmienia w świecie klawiatur jest „thock”, choć osobiście stronię od jego używania, albowiem jest ono dla mnie tak nadużywane i niezrozumiane, że nie niesie praktycznie żadnej wartości, a co gorsza – informacji. Niemniej jednak dla wielu ostatecznymi klawiaturami generującymi dźwięk o tej charakterystyce są właśnie te na Topre. Wynika to z zastosowania gumy, która nie tylko tłumi bottom-out, ale wytwarza też niskie w swojej tonalności fale dźwiękowe. Anty-bohaterem jest natomiast powrót trzpienia do góry, przy którym zderzenie z siedzącą w metalowej płytce montażowej obudową generuje sopranowe stuknięcie. Niektórzy radzą sobie z tym „problemem” poprzez montowanie swego rodzaju o-ringów tłumiących ten odgłos, lecz Leopold nie oferuje swoich klawiatur w wersji wyciszonej i trzeba by zrobić to na własną rękę, co nie tylko jest procesem długim, ale także dosyć drogim.

Nie ma co ukrywać, że doświadczenia akustyczne płynące z użytkowania FC980C są naprawdę przyjemne dla ucha, na co składają się nie tylko przełączniki, ale też grube keycapy, pusta w środku obudowa z plastiku i sam rozmiar klawiatury. Jest to też najbardziej basowy model w całej mojej kolekcji, co pokazuje, że standard stworzony 40 lat temu przez niemieckie Cherry nie ma szans osiągnięcia tego samego poziomu i trzeba iść w trochę innym kierunku jeżeli chcemy obniżyć brzmienie naszego sprzętu. Nie mógłbym natomiast nie wspomnieć o stabilizatorach, które niestety nie zostały przesmarowane przez producenta, w wyniku czego hałasują jak oszalałe. Szczególnie tyczy się to spacji, której klekotanie kompletnie rujnuje całościowy dźwięk Leopold FC980C. Można sobie jednak z tym poradzić w stosunkowo łatwy sposób, bo przez własnoręczne przesmarowanie drucików. Niektórzy narzekają też na odgłosy wydobywające się spod kopuł i generowane przez stożkowe sprężynki odpowiadające za aktywację przełącznika, lecz mi nieszczególnie to przeszkadzało – choć i z tym można się uporać prostą modyfikacją wykorzystującą smar. Pewnie kiedyś napiszę osobny artykuł, w którym podsumuję wszystkie mody jakie można zrealizować w klawiaturze opartej na Topre.

Podświetlenie

Na całe szczęście Leopold FC980C nie oferuje żadnej formy podświetlenia pod klawiszami. Mówię tak, bo osobiście nienawidzę konceptu oświetlania przycisków – potrafię korzystać poprawnie z klawiatury w związku z czym nigdy nie muszę na nią spoglądać, a sam „urok” LED-ów kompletnie do mnie nie trafia. Ponadto zazwyczaj klawiatury z podświetleniem idą na ugody, takie jak shine-through keycapy, których nienawidzę. Z tego też powodu cieszy mnie niezmiernie brak diod pod przełącznikami Topre zamontowanymi w FC980C – o ile w ogóle fizycznie istnieje jakiś sposób na ich zamontowanie w takiej klawiaturze.

Zamiast tego dostajemy kilka lampek kontrolnych, ulokowanych tuż nad NumPadem i informujących nas o włączeniu CapsLocka, NumLocka i ScrollLocka. Świecą na czerwono przez niewielkie otworki nawiercone w korpusie, a przy każdej z nich znajduje się biały napis mówiący nam co konkretnie oznacza dane światełko. Osobiście zmieniłbym kolor LED-ów na biały albo nawet niebieski, bo lepiej prezentowałoby się to w otoczeniu beżu, ale czerwień też jestem w stanie zdzierżyć. Leopold montuje kolorowe diody w swoich nowszych klawiaturach na Cherry MX, które zmieniają kolor w zależności od tego co akurat mają zakomunikować – niebieski oznacza na przykład parowanie przez Bluetooth, a zielony włączenie CapsLocka. Można powiedzieć, że taka kombinacja prezentuje się tanio, nasuwając skojarzenia z badziewną elektroniką z Chin, ale moim zdaniem naprawdę ta zieleń i niebieski lepiej pasowałyby do beżu.

Oprogramowanie

Dawno nie miałem okazji testować sprzętu, który nie oferuje żadnej formy oprogramowania. Niewątpliwie wynika to z ogromnej popularyzacji aplikacji do konfiguracji ustawień klawiatury wśród producentów wszelkiej maści. Obecnie ciężko wyobrazić sobie urządzenie, w którym nie skonfigurujemy działania klawiszy wedle własnego uznania. Leopold ma jednak zupełnie inne podejście i do dziś nie wydał ani jednego modelu z dedykowanym programem przeznaczonym do tego typu działań. Daje nam za to w zamian cztery przełączniki (tak zwane DIP switche) na spodzie obudowy, za pomocą których jesteśmy w stanie delikatnie zmienić działanie niektórych przycisków. Trzy z nich nie mają dla mnie jednak żadnego zastosowania, więc osobiście przestawiłem tylko jeden – zamieniający CapsLock i lewy Control miejscami.

Skąd taka decyzja? A no stąd, że na co dzień korzystam z takiego układu. UNIX-owy Control, czyli taki na lewo od klawisza „A”, jest dla mnie po prostu wygodniejszy, zarówno podczas pisania, jak i grania. Cieszę się więc, że Leopold pomyślał o klientach takich jak ja i w ogóle zaoferował taką możliwość zmiany, bo mogło być znacznie gorzej. Mogłem być skazany na domyślny układ, który choć kocham, to bez Controla w poprawnym dla mnie miejscu stałby się zwyczajnie bezużyteczny. Dla pełności recenzji wspomnę, że pozostałe trzy przełączniki służą kolejno do: zamiany lewego Alta i klawisza Windows miejscami, zamiany klawisza Windows i FN miejscami oraz wyłączenia klawisza Windows kompletnie. Powiedzmy zatem, że ten ostatni może przydać się graczom, ale z drugiej strony dobry gracz raczej nigdy nie wciśnie przypadkowo przycisku 😉

Ocena końcowa

Leopold FC980C bez wątpienia zostaje w mojej kolekcji na dłużej. Nie dlatego, że zakochałem się w Topre, ale dlatego, że korzystanie z tej klawiatury gwarantuje mi naprawdę wiele frajdy. Zastosowane przez producenta przełączniki nie są może tak wybitne jak maluje je społeczność je wielbiąca, ale użytkowanie ich jest dla mnie doświadczeniem doprawdy komfortowym, a rzekłbym nawet, że jednym z fajniejszych w ostatnich miesiącach mojego obcowania z różnymi klawiaturami. Są to jedne z przyjemniejszych tactile z jakimi miałem styczność, natomiast nie zamykam się wyłącznie na nie – jest przecież wiele doskonałych designów, które z przełącznikami dotykowymi radzą sobie wyśmienicie. Korzystanie z Topre nie sprawiło też, że nagle przerzucę się tylko na gumę i nie wrócę już do swoich pozostałych klawiatur. Jestem w stanie bowiem dostrzec plusy i minusy różnych switchy, dlatego też MX style jak bardzo nie byłoby przeze mnie znienawidzone za swoją monotonię, wciąż ma miejsce w moim sercu i nie jestem w stanie nawrócić się na Topre.

Produkt od tajwańskiego Leopolda przekonał mnie do siebie nie tylko przyjemnymi w użytkowaniu, choć delikatnie szorstkimi, przełącznikami. Filarem tej firmy jest przecież jakość wykonania, a ta w przypadku FC980C stoi na najwyższym możliwym poziomie. Sprzęt recenzowany w tym tekście pożera z łatwością wszystkie te śmieszne klawiaturki, które ostatnimi czasy zalewają rynek. Nie potrzeba bowiem ani grama metalu w obudowie żeby urządzenie było solidne. Czasami wystarczy po prostu gruby, twardy i dobrze wykończony plastik, który zapewni obudowie nie tylko wytrzymałość, ale także zdolność do niesienia fal dźwiękowych w zarezerwowany tylko dla tworzywa sztucznego sposób. No właśnie, brzmienie to też coś co do mnie przemawia w testowanym dziś modelu, albowiem jego niskość, a jednocześnie echo niosące się za sprawą pustej obudowy jest czymś co raduje moje uszy. Jedyne co pewnie rozważę w następnych miesiącach będzie wyciszenie powrotu slidera do góry, który nieprzyjemnie klekocze, a także przesmarowanie stabilizatorów, fabrycznie niestety suchych.

Keycapy to bardzo słaby aspekt Leopold FC980C, ale da się do nich przyzwyczaić. Poza tym to, że mi się one nie podobają, nie powoduje od razu, że Wam też muszą. Oferują one przecież wykonanie z tworzywa PBT i sublimację barwnika, czyli dwie cechy plasujące je wysoko w rankingu wytrzymałości. Legendy mogłyby być trochę lepsze, ale nie są przecież też tragiczne. Popracowałbym na miejscu producenta nad doborem ikonek na modach i kolorów samych nakładek, bo to moje główne zastrzeżenia, lecz po paru tygodniach posiadania tej wspaniałej klawiaturki doszedłem do wniosku, że nie jest tak źle żeby tylko narzekać. W końcu tekstura tych nakładek jest tak przyjemna w dotyku, że między innymi dzięki niej koniec końców z klawiatury korzystało mi się tak wybitnie dobrze. Nie ukrywam natomiast, że gdy tylko nadarzy się taka okazja, to chętnie zmienię te capy na coś innego, co równie dobrze pasowałoby do FC980C.

Nie ma w zasadzie za wiele więcej do powiedzenia o tej klawiaturce. To po prostu pięknie wyglądający, klasyczny sprzęt, wycelowany raczej w wąskie grono odbiorców ceniących sobie wygodę użytkowania – stąd przełączniki nastawione przede wszystkim na pracę z tekstem i rozmiar pozwalający na komfortowe poruszanie się w systemie i różnych aplikacjach. Pisałem to w recenzji Leopolda na Cherry MX, ale napiszę i tu: gdybym z jakiegoś powodu przestał się interesować klawiaturami albo nigdy bym nie zaczął, to chciałbym korzystać na co dzień z urządzenia tej właśnie marki, bo robi ona tak doskonałą robotę, że żaden inny producent klawiatur pre-built nie jest w stanie od tak wielu lat dosięgnąć jego poziomu. Realnie nie widzę żadnego powodu dlaczego ktokolwiek mógłby chcieć wybrać dajmy na to Monsgeeka czy innego Zooma, szczególnie jeśli lubuje się w switchach tactile. Należy przy tym pamiętać, że taka zabawa nie jest tania i wybór Leopolda wiąże się z potrzebą przygotowania niemałych jak na pre-built’a pieniędzy. Ja za swój egzemplarz FC980C z drugiej ręki zapłaciłem ponad tysiąc złotych, a w dodatku kupienie tego modelu nie należy do najprostszych – dostępność jest bowiem mocno ograniczona i trzeba często przeszukiwać różne serwisy aukcyjne oraz serwery Discord w celu znalezienia jakiegokolwiek sprzedawcy. Jeśli jednak chcecie korzystać z prawdziwie RiGCz-owej klawiatury, lubicie pełnowymiarówki i przełączniki dotykowe, a także beż, to gorąco polecam Wam znalezienie i zakup swojego egzemplarza FC980C. Ciężko bowiem o lepszy sprzęt, tym bardziej w takich pieniądzach.

Postscriptum

Dziękuję Wam wszystkim za śledzenie mojego bloga, czytanie recenzji i nawet zaglądanie na moje transmisje na żywo na Twitchu. Żeby zbudować trochę lepszą więź pomiędzy mną, a czytelnikami, postanowiłem założyć serwer Discord przeznaczony głównie do dzielenia się opiniami o artykułach, proponowania tematów, informowania o nowych publikacjach i po prostu rozmawiania o klawiaturach. Wiem, że jest w Polsce kilka serwerów o takiej tematyce, ale chciałbym żeby moja społeczność miała jakieś dedykowane miejsce, w którym może bez problemów dostać notyfikację o nowo opublikowanej recenzji i prędko napisać o niej kilka słów krytyki. Jeśli więc chcielibyście dołączyć, to link pozostawiam w tym odnośniku. Dzięki!