Recenzja Cherry MX Black Hyperglide

Im dłużej jestem członkiem klawiaturowej społeczności, tym bardziej zauważam „Bell Curve”, na której znajdują się wszyscy entuzjaści. Każdy z nas wkraczał bowiem do hobby z przeświadczeniem, że najlepszym producentem przełączników na rynku jest to legendarne, niemieckie Cherry. Wszelkie Outemu, Gaterony czy Kailh uznawaliśmy za ochłapy, które są w porządku na budżecie, ale nie dorastają niemieckiej technologii (która jak wiadomo jest numerem jeden na świecie) do pięt. Nasze przeświadczenia prędko zderzyły się jednak z rzeczywistością wraz z uświadomieniem sobie jak wiele jest przełączników na rynku i jak mało, względem nich, innowacji wprowadza Cherry.

Każdego entuzjastę czeka jednak moment, w którym znudzą mu się kolorowe Tecsee, JWK i inne cuda wianki, w efekcie czego powróci on do klasycznych Gateron KS-3X47 Yellow i przede wszystkim Cherry MX Brown oraz Cherry MX Black. Do wyboru ma on wówczas albo poszukiwanie starych, zachodnio-niemieckich wisienek zwanych Vintage MX Black, albo zakup powstałych kilka lat temu Cherry MX Black Hyperglide, które produkowane są do dziś przez niemieckie przedsiębiorstwo, a przełączniki te pochodzą z odświeżonych form zapewniających im w teorii lepszą gładkość. Dzisiaj zajmiemy się właśnie nimi, gdyż przemiły partner bloga TinkerKeys.pl podesłał mi paczkę z „Hiperślizgami” na teścik. Zapraszam do lektury!

Mem ukradziony, źródło.

Budowa

Na pierwszy rzut oka Cherry MX Black Hyperglide są nie do odróżnienia od ich poprzedników. Na drugi zresztą też, bo Cherry nie zmieniło absolutnie nic w kwestii wizualnej względem Retooled Blacków. Jedynym sposobem na odróżnienie ich od siebie jest zatem to co powie nam sprzedawca. Musimy mu też zaufać na słowo, bo producent nie dorzucił nawet żadnego opakowania z oznaczeniami. Szkoda, bo wraz z wprowadzaniem na rynek odświeżonych wisienek w 2016 roku konstrukcja wyraźnie się zmieniła i banalnym zadaniem było odróżnieniem wersji retooled od tej pre-retooled.

Jak to na Cherry MX przystało, obudowa zamyka się na cztery małe zatrzaski. Możemy je zatem otworzyć najpopularniejszymi otwieraczami, a nawet użyć do tego śrubokręta z płaską końcówką. W środku znajduje się sprężynka, dwa metalowe styki (producent deklaruje, że są one pokryte złotem co zapewnia im żywotność na poziomie 100 milionów wciśnięć – oczywiście w praktyce nie ma to szczególnego znaczenia) oraz trzon. Cherry to jeden z tych producentów, którzy niechętnie zdradzają z jakich materiałów korzystają. Wiadomym jest natomiast, że trzon jest tutaj polioksymetylenowy, zaś obudowę wykonano z jakiejś mieszanki nylonu. To właśnie dzięki tej mieszance Cherry MX zawdzięczają swoje charakterystyczne brzmienie, za które są uwielbiane przez entuzjastów.

Przełączniki Cherry MX z czarnymi obudowami znane są z tego, że po wielokrotnym otwieraniu obudowy luzują się ich zatrzaski przez co należy uszczelniać je tak zwanymi filmami. Fabrycznie nie ma to jednak miejsca i nawet po jednokrotnym otworzeniu nie należy się martwić. Ponadto, Cherry od lat jest znane ze świetnych tolerancji, dzięki czemu trzon praktycznie w ogóle nie gibie się na boki – innymi słowy, wobble jest w Cherry MX Black Hyperglide bardzo niski. Na spodzie obudowy dostrzec można też dwie dodatkowe nóżki stabilizujące, które czynią recenzowany dziś przełącznik 5-pinowym. Występuje jednak też wariant bez nich, czyli taki 3-pin, przeznaczony do klawiatur pre-built.

Skok

Skoro trzon nie jest tutaj w żaden sposób wydłużony, to naturalnym jest, że długość skoku wynosi 4 milimetry – standard dla przełączników MX style. Aktywacja odbywa się z kolei na poziomie 2 mm i nie jest zaznaczona w żaden sposób, przez żadnego bump-a. Wynika to rzecz jasna z faktu, że Cherry MX Black Hyperglide są przełącznikami liniowymi, a więc skok jest w nich płaski i jedyny opór stawia sprężyna. Według wielu liniowce bardziej nadają się do grania niż do pisania, ale jestem zgoła odmiennego zdania. W mojej opinii pisanie na switchach liniowych jest niezwykle przyjemnym doświadczeniem, zaś w grach pokroju CS2 raczej preferowałbym czuć aktywację (tak jak w tactile) żeby wiedzieć kiedy mogę cofnąć palec.

Wykres wykonany przez geniusza przełącznikowego, ThereminGoat.

Sprężyny

Nie jest niczym nowym, że Cherry jako firma nie nadąża za trendami i wprowadza zmiany bardzo rzadko. Świat fanatyków przełącznikowych zachwyca się wydłużonymi sprężynami od co najmniej dwóch lat, a ten niemiecki producent dopiero niedawno stworzył swoje pierwsze przełączniki z dłuższymi niż standardowe 15 mm sprężynkami. Co natomiast ważne zaznaczenia – nie mam tu na myśli recenzowanych dziś Cherry MX Black Hyperglide, gdyż w nich wciąż znajdziemy zwyczajne sprężyny zapewniające klasyczny, liniowy skok. Biję natomiast do tego, że byłoby miło gdyby Cherry trochę częściej wprowadzało na rynek jakieś nowości, a także częściej wypuszczało przełączniki, które oparte są na trendach.

Wyważenie tych 13,8-milimetrowych sprężyn zamontowanych w „Czarnych Hiperślizgach” jest dla wielu bolączką, ale mnie osobiście poniekąd cieszy. Producent postawił tu bowiem na 80 gramów, czyniąc w ten sposób recenzowane przełączniki bardzo ciężkimi i zarazem męczącymi dla palców. Uważam natomiast, że ma to ogromną zaletę jaką jest precyzja. Jasne, granie na MX Black Hyperglide jest dla mnie ciężkie i po godzinnej sesji mam już dość, ale praktycznie nigdy nie popełniam błędów, a przy pisaniu nie zdarzają mi się literówki. Wysoki opór jest dla mnie dodatkowo bardzo przyjemny – czuję się jakoś tak pewniej niż na lekkich switchach, pokroju KTT Kang White V3.

W społeczności klawiaturowej zawsze krążyły plotki na temat tolerancji wagowej w sprężynach używanych przez niemieckie Cherry. Sugerowały one, że margines błędu wynosi 20 gramów, a wiele osób potwierdzało jakoby ich Cherry MX Blacki były wyraźnie lżejsze niż powinny – ale nie wszystkie, a jedynie pojedyncze sztuki. Trend ten był zgodny jednak wyłącznie w przypadku starszych iteracji switchy tego producenta. Ja sam na podstawie 90 sztuk nie stwierdziłem żadnych szczególnych odgięć w kwestii wyważenia – wszystkie moje Cherry MX Black Hyperglide wymagają około 80 gramów siły do doprowadzenia trzonu do samego dołu i 60 gf do osiągnięcia punktu aktywacji.

Brzmienie

Jedną z głównych cech, dla których przełączniki marki Cherry MX są nadal kupowane przez entuzjastów jest ich wyjątkowy dźwięk. Zawdzięczają one to użyciu charakterystycznej dla tego niemieckiego producenta mieszanki plastików do wykonania czarnej obudowy. W nomenklaturze nowych, niedoświadczonych jeszcze hobbystów brzmienie Cherry MX Black Hyperglide można opisać słowem „clack” i w mojej opinii to właśnie „Czarne Wisienki” są definicją prawdziwego clacku. Ich stukanie jest bowiem o wysokim zabarwieniu, a ponadto jest ono wyjątkowo pełne, wyraziste.

Wiele osób w hobby klawiaturowym preferuje przełączniki „basowe”, ale moim zdaniem właśnie takie cudeńka jak Cherry MX Black brzmią najprzyjemniej dla ucha. Ich stukanie jest melodią dla moich uszu i osobiście uważam, że to jedyny powód dla którego ta niemiecka marka jest w ogóle jeszcze brana pod uwagę przez jakiegokolwiek entuzjastę. Nie zaskoczę też raczej nikogo jeśli powiem, że fabrycznie zamontowane w recenzowanych dziś switchach sprężynki rezonują jak oszalałe i dobrze by było je nasmarować, jednak w mojej opinii lepiej je po prostu kompletnie wymienić, z powodów wymienionych również wcześniej.

RAMA.WORKS U80-A Seq2 na DCS Sleeper (cienki ABS).
RAMA.WORKS U80-A Seq2 na Keykobo White on Black (gruby ABS).
RAMA.WORKS U80-A Seq2 na JC Studio Hebrew Blue (grube PBT).

Gładkość

No i tutaj możemy skończyć o zaletach, a zacząć o poważnych wadach. Odświeżona seria przełączników spod szyldu Cherry MX o wdzięcznej nazwie Hyperglide miała wyraźnie poprawić gładkość skoku. Switche tego producenta zawsze były oskarżane o bycie bardzo szorstkimi, za co obrywało im się u większości społeczności klawiaturowej. Z tego też powodu wielu entuzjastów decydowało się na zakup egzemplarzy z lat 80-tych, używanych przez wiele lat w biurach – dzięki czemu te oferowały zauważalnie lepszy poziom płynności. Hyperglide miały zaoferować coś w podobie za sprawą odświeżenia form i sukces był taki sam jak w 2016 roku – na chwilę.

Widzicie, Cherry to gigantyczna firma, która produkuje przełączniki dla setek jak nie tysięcy mniejszych i większych podmiotów montujących je w swoich klawiaturach. Efektem jest ogromna ilość produkowanych dziennie przełączników. A co idzie w parze z wielką produkcją? Zużywanie się form, w które wtryskiwany jest plastik! I właśnie dlatego pre-retooled przełączniki od Cherry były owiane tak złą sławą – ich formy nie były odświeżane przez lata. Ten sam los spotkał „serię” retooled, która niedługo po „premierze” w 2016 również zeszła na psy. Czy ktokolwiek łudził się zatem, że to samo nie spotka powstałych parę lat temu Hyperglide?

Ja doskonale spodziewałem się, że tak będzie. No i się nie zaskoczyłem, bo moje „Hiperślizgi” są szorstkie. Może nie na tyle żeby nie być w stanie komfortowo z nich korzystać, ale nie jest to w żadnym wypadku poziom znacznie tańszych przełączników od marek takich jak Gateron czy Outemu. Winą można obarczyć tu też brak fabrycznego smarowania, do którego w ostatnich latach przywykliśmy, ale bądźmy szczerzy – przełącznik fabrycznie szorstki nie zostanie odratowany nawet smarem. Zresztą brak smarowidła to ogromny plus, bo możemy samodzielnie zająć się kwestią lubrykowania bez potrzeby umycia Cherry MX Black Hyperglide przed całą operacją.

Bawi mnie też przy okazji cały marketing stojący za zwyczajnym odświeżeniem form. W 2016 roku Cherry nie chwaliło się jakoś szczególnie, że wydało nową iterację legendarnych przełączników, a miejsce miało wtedy właściwie kompletne przerobienie form zamiast zwyczajnego ich odświeżenia. Z kolei dwa lata temu przy okazji wydania Hyperglide dostaliśmy nie tylko dedykowaną nazwę dla nowszych przełączników, ale także cały marketing reklamujący je jako coś relatywnie nowego, gdy w rzeczywistości nie zostało zmienione nic, a producent jedynie odświeżył formy (czyli zrobił coś co każda marka robi od wielu lat co jakiś czas i z reguły jakoś szczególnie tego nie ogłasza).

Ocena końcowa

Najnowsza iteracja popularnych liniowców od Cherry nie ma sobie równych w kwestii brzmienia, ale jednocześnie nie wyrabia na najważniejszej płaszczyźnie i nie jest w stanie dosięgnąć konkurencyjnego poziomu gładkości. Wielka szkoda, bo gdyby tylko ta jedna kwestia została raz na zawsze poprawiona, a klienci nie musieliby martwić się, że przy zakupie przełączników rok po premierze dostaną papier ścierny, to Cherry możnaby nazwać feniksem, który odrodził się z popiołu. Niestety, mimo 40-letniego doświadczenia Niemcy nadal nie potrafią stwierdzić gdzie popełniają karygodny błąd i z tego powodu nie stanowią wśród entuzjastów zbyt częstego wyboru.

Szkoda, bo naprawdę podoba mi się brzmienie Cherry MX Black Hyperglide i chciałbym korzystać z nich na dłuższą metę, ale nie mogę robić tego komfortowo przez skrajnie irytujące tarcie. Całe szczęście odrobina smaru Krytox 205g0 od partnera mojego bloga, TinkerKeys, nałożona zgodnie z moim poradnikiem smarowania wystarczy żeby w pewnym stopniu zniwelować ten problem, ale to trochę jak z leżakowaniem miernego wina – nawet po 30 latach nie będzie smaczne, bo domyślnie takie nie było. Smar nie zniweluje tarcia do zera, więc rolą producenta powinno być rozwiązanie tego problemu.

A jak wygląda kwestia opłacalności? Nawet nieźle, bo w polskiej dystrybucji jesteśmy w stanie kupić Cherry MX Black Hyperglide za 24,90 złotych za 10 sztuk. To daje 174,30 zł za 70 sztuk lub 224,10 zł za 90 sztuk. Jasne, da się w tych pieniądzach dostać wiele lepszych, gładszych liniowców (na przykład Gateron Milky Yellow Pro), ale nie zaoferują one charakterystycznego brzmienia, które spotkać możemy jedynie w przełącznikach Cherry MX. Warto natomiast pamiętać, że żeby doprowadzić te switche do stanu w mojej opinii używalnego potrzeba dołożyć parę złotych na smar i sprężynki (wszystko to można kupić w komplecie u TinkerKeys.pl). Jestem więc w stanie polecić te liniowce, ale tylko osobom zdecydowanym na takie konkretne brzmienie i zdającym sobie sprawę z dodatkowych kosztów.

Podziękowania

Dzisiejsza recenzja nie powstałaby gdyby nie wsparcie jednego z partnerów mojego bloga – TinkerKeys.pl, który przekazał mi zestaw przełączników do recenzji. Ten polski sklep prowadzony przez entuzjastę takiego jak ja oferuje naprawdę wiele świetnych przedmiotów, od keycapów, przez przełączniki, na akcesoriach do smarowania kończąc. Ceny również nie są tam wygórowane, a często można trafić na niezłe promocje. Nawet w tej chwili działa kod JBWK10, który obniża końcową cenę koszyka o 10%. Polecam!

Na koniec chciałbym podziękować moim czytelnikom mizu i Majesiowi, którzy zakupili subskrypcję trzeciego stopnia na moim Patronite. W zamian za to zapraszam Was wszystkich do sprawdzenia kanału YouTube o klawiaturach autorstwa mizu, a także do dołączenia na prowadzony przez nią serwer Discord o nazwie Klawikoty, gdzie można pogadać o klawiaturach i kotkach. Majes nie chciał z kolei zareklamować żadnych swoich sociali, więc po prostu dzięki! 🙂