Stali czytelnicy pewnie pamiętają, że jakiś czas temu kupiłem sobie na test klawiaturę RAZER Huntsman V3 PRO TKL tylko po to żeby sprawdzić jak korzysta mi się z niej w grach kompetytywnych. Nie miałem wówczas jednak melodii na dogłębną analizę, tym bardziej że na blogu było już kilka recenzji podobnych sprzętów tej marki. Podjąłem wówczas decyzję o napisaniu krótkiej, szybkiej recenzji, która w rzeczowy sposób przedstawiła produkt, ale nie była wydłużona do mojego standardowego rozmiaru tekstu. Dla mnie okazało się to zbawieniem, bo zaliczyłem niezbyt ciekawy sprzęt, a Wy mogliście poznać moje odczucia w pigułce. Dzisiaj nadeszła pora na drugi tekst z serii szybkich recenzji, albowiem od jakiegoś czasu zalega mi Redragon K708 Flekact PRO, za którą kompletnie nie potrafię się zabrać, a którą muszę zrecenzować, bo obiecałem to człowiekowi z marketingu. Zapraszam Was zatem do lekturki tej wyraźnie krótszej, ale równie informatywnej recenzji jednego z flagowych sprzętów marki z czerwonym smokiem w logo!
Redragon to jedna z tych marek, które bez względu na to co napiszę o ich produktach ciągle dosyła mi kolejne do przetestowania. Wynika to zapewne z tego, że obsługuje mnie polski importer, a nie bezpośrednio producent. Niemniej jednak ja sam bardzo lubię testować ich klawki, bo wypuszczają oni sporo naprawdę fajnych modeli, które w dodatku nie są przesadnie drogie. Do tej pory na blogu pojawiło się już kilka testów urządzeń od Czerwonego Smoka i wszystkie z nich zaskoczyły mnie w jakiś sposób. Ba, nawet ostatnio Graf, streamer i YouTuber sponsorowany przez Redragona, wspomniał o mojej recenzji klawiatury Bragi PRO, gdyż sam z niej korzysta. Dzisiaj jednak zerknę na nieco inny model, albowiem gościem jest Flekact PRO, czyli swego rodzaju flagowiec rodziny 75% od tego chińskiego producenta. Kosztuje on zaledwie 399 złotych w polskich elektromarketach, a na papierze oferuje naprawdę masę genialnych rozwiązań. Sprawdźmy zatem czy jest warty tych pieniędzy!

Konstrukcja i walory estetyczne
Na pierwszy rzut oka gość dzisiejszego tekstu prezentuje się schludnie, choć nie brakuje mu pazura. Obudowa wykonana w pełni z tworzywa sztucznego łączy czerń z bielą, przy czym ta druga barwa występuje wyłącznie jako pas poprowadzony po całej długości wszystkich czterech boków urządzenia. Nie jest to natomiast prosty pasek, gdyż tu i ówdzie agresywnie się on rozszerza, tworząc estetykę kojarzoną ze sprzętami gamingowymi. Na froncie znajdziemy wycentrowane logo marki, a z tyłu kompletnie zbędny, w mojej opinii rzecz jasna, obrazek z napisem „Ready for battle”. Ramki są równej szerokości z każdej strony i zawierają łagodne ścięcie, coś w stylu Cherry lip (tylko z każdej strony), kojarzonego ze starych klawiatur niemieckiego producenta. Prawy górny róg zdobi pokrętło do regulacji głośności, a tuż obok producent wepchnął kolorowy wyświetlacz LCD domyślnie pokazujący stopień naładowania ogniwa, datę, godzinę i kontrolki WinLocka czy CapsLocka.



Rozmiar to klasyczne 75% w stylu exploded, co oznacza wydzielenie poszczególnych sekcji za pomocą przerw. W ten sposób klaster alfanumeryczny nie koliduje z rzędem funkcyjnym, strzałkami czy kilkoma klawiszami nawigacyjnymi. Osobiście preferuję ten rodzaj siedemdziesiątek-piątek, choć nie ukrywam, że nieco zabija on moją pamięć mięśniową. Dodatkowym minusem w tej kwestii jest przesunięcie klawiszy funkcyjnych w lewo, celem zyskania miejsca na ekranik. Nie jest tak strasznie jak choćby w Keychron K2 PRO, gdzie F5 jest bezpośrednio nad 5, ale i tutaj miałem problemy z przyzwyczajeniem i trafianiem w docelowe przyciski. Najbardziej przeszkadzał mi w komfortowym użytkowaniu z kolei prawy Alt, który został pomniejszony do zaledwie 1u, co utrudniło mi wciskanie jego, a nie osadzonego obok Fn-a. W przerwie na prawo od Entera znajdziemy trzy diody informacyjne, sygnalizujące między innymi włączenie CapsLocka i stopień naładowania baterii (lub też czy jest ona aktualnie ładowana), lecz nie byłem w stanie rozkodować do czego służy ta środkowa. Każda lampka ma inny kolor, ale moim zdaniem są one tutaj wepchnięte nieco na siłę, skoro mamy wyświetlacz spełniający tę samą rolę, w dodatku w lepszy sposób.
Redragon K708 Flekact PRO występuje w dwóch wariantach, choć nie istnieje taki bez dopisku PRO. Ten który mam na testach to ciemna kolorystyka z nadrukami na górnej powierzchni keycapów, lecz w katalogu Redragona znajdziemy też wersję granatową z ninja-printami (czyli na froncie nakładki). Osobiście powiedziałbym, że Redragon UCAL K673 PRO to swego rodzaju odpowiednik testowanego dziś modelu, w niższej cenie i bez niektórych udogodnień – idealny kandydat na nazwę Flekact nie-PRO. Osobiście męczy mnie to wrzucanie dopisków na oślep do nazw modelów, które kompletnie nic nie znaczą. Po wariancie PRO spodziewałbym się jakichś rozwiązań, których Redragon nie oferuje w zwykłych modelach – na przykład metalową obudowę. No właśnie, obudowa Flekact PRO jest w pełni wykonana z tworzywa sztucznego, lecz jest ono na tyle solidne, że podczas użytkowania kompletnie tego nie odczujemy, a w dodatku wszelkie uginanie ogranicza się do celowego wyginania jej w rękach. Płyta montażowa to też plastik, co wcale nie pomaga w utrzymaniu sztywności, ale bądźmy szczerzy – dobry plastik nie jest zły, a tu niewątpliwie mamy do czynienia z takim, który przetrwa niejeden upadek czy zderzenie z pięścią (do czego oczywiście nie zachęcam, nad emocjami należy panować 😉). Za sprawą taniego wykonania klawiatura waży skromne 760 g, na co prawdopodobnie składają się też wypełnienia umieszczone w środku.




Spód obudowy jest kompletnie płaski, lecz znajdziemy na nim cztery gumki antypoślizgowe stosunkowo dobrze radzące sobie ze swoim zadaniem, a także rozkładane nóżki do regulacji kąta nachylenia. Są one podwójne, dzięki czemu profil regulować możemy w aż trzech stopniach. Ponadto są one ogumione, więc nie trzeba martwić się ślizganiem po ich rozłożeniu. Domyślny kąt to 5°, małe nóżki zwiększają go do 9°, zaś najwyższy to aż 12° – każdy znajdzie więc coś dla siebie. Wysokość frontowa wynosi 20,5 mm, zaś efektywna wysokość (mierzona od samego spodu do czubka trzonu przełącznika spacji) 26 mm. Nie ma więc mowy o dyskomforcie płynącym z użytkowania sprzętu bez podpórki pod nadgarstki, której zresztą nie dostajemy w zestawie. Poprawne pisanie i tak wymaga unoszenia nadgarstków nad biurko.
Na spodzie rozlokowane zostały również śrubki w ilości ośmiu, których główki to Phillips, a po ich odkręceniu dostaniemy się do wnętrza obudowy. Tam przywita nas istny miszmasz jeśli chodzi o kabelki i tasiemki, bo musimy odpiąć ich aż trzy – jedną tasiemkę od płytki-córki ze złączem USB-C i przełącznikiem trybu, drugą od ekranu i pokrętła oraz kabelek od akumulatora. To znaczy świetnie byłoby, gdyby było to jakkolwiek możliwe, ale jako że Chińczyk w fabryce zalał złącze łączące baterię z PCB klejem, to nie byłem go w stanie rozdzielić. To samo zresztą tyczy się tasiemki od ekranu, której klips jest wciśnięty tak mocno, że wolałem z nim nie walczyć, bo jeszcze coś bym popsuł. Ewidentnie nie jest to klawiatura nastawiona na modyfikowanie, skoro dostęp do wnętrza jest tak utrudniony.


Cała pusta przestrzeń wyłożona została ogromnym kawałem silikonu, na czubku którego znalazła się cienka, wysokoporowata pianka akustyczna. Pomiędzy PCB, a płytką montażową także znalazło się tłumienie, w formie grubej pianki tłumiącej wibracje, a także pianki PE uwydatniającej stukanie przełączników. Akumulator chroni z kolei jakiś akryl albo coś w tym stylu, prawdopodobnie przed stykaniem się z PCB i potencjalnym uszkodzeniem ogniwa mogącym zagrażać życiu i zdrowiu użytkownika. Warto rzucić okiem także na sposób zbudowania korpusu, albowiem z tej perspektywy świetnie widoczna jest grubość, a raczej jej brak, białego elementu stanowiącego akcent na ściankach bocznych obudowy. Nie jest on dodatkowo w żaden sposób przykręcony, przez co w zasadzie trzyma się na ścisk. Na ścisk wchodzą w niego też uszczelki wystające z płytki montażowej, zaś gwinty w które wkręcane jest osiem śrubek są kompletnie plastikowe, co może wiązać się z ich niską żywotnością przy częstym otwieraniu.
Redragon chwali się, że zaimplementował do Flekact PRO sposób montażu zwany gasket mount. Jak jednak zapewne wiecie moich poprzednich testów sprzętu tego producenta, choć kwestia uszczelek jest przez niego rozwiązana stosunkowo dobrze, to ilość napchanych do środka zapełniaczy skutecznie blokuje jakiekolwiek możliwości uginania się plate+pcb assembly. Pisząc na Redragon K708 Flekact PRO w zasadzie nie czuć, że obcujemy z produktem nastawionym na przyjemny flex czy też bounce, a jakąkolwiek pracę płytki widać jedynie przy bardzo mocnym naciśnięciu na klawisz – tak mocnym, że jest to scenariusz nierealny przy normalnym użytkowaniu. Zderzenie ze spodem przy pisaniu jest zatem tylko odrobinę mniej twarde, na co niewątpliwie wpływają także zastosowane tu przełączniki. Należy zwrócić natomiast uwagę na kwestię akustyczną – gasket ma bowiem na celu również odseparować PCB, płytę montażową i przełączniki od obudowy, w wyniku czego fale dźwiękowe będą przenosić się inaczej niż gdyby płytka wchodziła z nią w bezpośredni kontakt. Ta kwestia została tu rozwiązana wzorowo, co zresztą dałoby się usłyszeć, lecz raz jeszcze – przez wygłuszacze nie da rady.

Keycapy i stabilizatory
Zastosowane w Redragon K708 Flekact PRO nakładki wykonano metodą double-shot, ale producent nigdzie nie chce pochwalić się materiałem. Zazwyczaj brak takiej informacji wiąże się z użyciem ABS-u, mniej odpornego na czynniki zewnętrzne od PBT, ale nie ma tutaj pewności. Tekstura jest tylko delikatnie chropowata i raczej sklasyfikowałbym ją nadal jako gładką. Warto też zaznaczyć, że nie jest ona charakterystycznie sucha jak w przypadku PBT, co tym bardziej skłania mnie do stwierdzenia, że obcujemy tu z tym „gorszym” tworzywem, które swoją drogą bardzo lubię i nie rozumiem panującej wśród ludzi nagonki na nie. Czcionka została wyśrodkowana w górnej sekcji powierzchni nakładki, a w dodatku literki z brzuszkami (np. B i O) czy cyferki (np. 6 i 8) nie są domknięte. Wygląda to kiczowato i kojarzy mi się z tanimi sprzętami dla graczy, ale Redragon dosyć często decyduje się na takie rozwiązanie – prawdopodobnie w celu utrzymania niższych kosztów produkcyjnych. Zarzut mam też do modyfikatorów, gdyż jedne z nich reprezentuje prosta ikonka (Backspace, Enter), ale za to inne określone są napisami (Shift, Tab, CapsLock). Ani tu ładu, ani składu.


Dodatkowe nadruki reprezentujące funkcje poboczne, dostępne po przytrzymaniu klawisza FN, zostały naniesione metodą pad-print. Oznacza to, że z czasem się zmażą i utracimy ten element funkcjonalności. Bardziej nie podoba mi się jednak ich wypukłość, gdyż wystają one wyraźnie ponad powierzchnię nakładki, przez co podczas pisania i grania czuć je pod palcami. Przeszkadza mi to, bowiem takie górki rozpraszają mnie w trakcie gdy staram się skupić na wykonywanej czynności. Problemu tego dało się łatwo uniknąć umieszczając nadruki na froncie nakładek zamiast na ich górnej powierzchni, ale widocznie producent tego nie przewidział. Nie przypadł mi do gustu też krój pisma, albo raczej jego równość. Wystarczy bowiem spojrzeć na modyfikatory żeby dostrzec, że losowe literki potrafią być chudsze od pozostałych, nawet tych w bezpośrednim sąsiedztwie. Przykłady? PageUp i FN. Grubość zastosowanych keycapów to z kolei od 0,9 mm do 1,2 mm, w zależności od mierzonej ścianki. Mamy tu zatem do czynienia z produktem prawdziwie budżetowym, co niekoniecznie mi się podoba. W końcu mówimy tu o swego rodzaju flagowcu, a przecież nawet tańsza Bragi PRO jest w stanie zaoferować lepsze keycapy.
Profil to klasyczny OEM, a zatem nakładki są średniej wysokości, każdy ich róg jest zaokrąglony, zaś powierzchnia wyprofilowana cylindrycznie. Nie mogę powiedzieć, że korzysta mi się z OEM-ów ciężko, ale będąc szczerym wolałbym zobaczyć tu Cherry czy nawet te bardziej wymyślne, sferyczne keycapy stosowane przez Redragon’a w innych modelach. Kolorystyka to z kolei pełna czerń, bez żadnych akcentów czy rozdzielenia modyfikatorów i alfanumeryków. Wieje zatem nudą, ale nie da się ukryć, że barwa ta najlepiej komponuje się z cichą, ciemną kolorystyką klawiatury. Wolałbym przy tym żeby nadruki nie były prześwitujące, a na przykład białe, ale to z kolei zirytowałoby fanatyków podświetlenia, dla których lampki pod klawiszami są kluczowym czynnikiem wpływającym na odbiór produktu.

Stabilizatory, choć zamontowane do płytki montażowej na zatrzaski (plate-mount), oferują świetne doznania dźwiękowe. Producent naniósł na ich druciki pokaźną ilość smarowidła, które skutecznie niweluje jakikolwiek pogłos czy klekot mogący powstać w wyniku swobodnego ruchu w obudowie stabilizatora. Ponadto smar został rozprowadzony tak, że w mojej opinii nie będzie trzeba go re-aplikować przez długi czas, nawet jeśli planujemy mocno eksploatować recenzowaną dziś klawiaturę. Kurcze, cieszę się, że coraz więcej sprzętów przychodzi do nas z tak świetnie stuningowanymi stabami.

Przełączniki i brzmienie
Bez względu na wybrany wariant Flekact PRO, pod nakładkami znajdziemy te same przełączniki, czyli Redragon Leopard L – liniowce produkowane przez znanego w świecie klawiatur producenta o nazwie Huano. Aktywacja odbywa się w nich na poziomie 2 mm, zaś pełny skok osiąga 3,6 mm. Ze specyfikacji wynika, że do aktywowania switcha wymagana jest siła 45 gramów, zaś do maksymalnego wciśnięcia klawisza 55 gf, natomiast osobiście pisząc na testowanej dziś klawiaturze czułem się jakbym korzystał z czegoś znacznie cięższego. Winę za to zrzuciłbym na slow-curve wynikający z wydłużenia sprężynek do 21,5 mm, albowiem dokładnie z tego powodu różnica między oporem na początku wciśnięcia i na jego końcu jest wyraźnie mniejsza niż w przełącznikach ze sprężynkami o standardowej długości, na przykład 15 mm. Niemniej jednak pisanie na Redragon Leopard L to doświadczenie niezwykle przyjemne, podobnie zresztą jak granie. Lubię zarówno długie jak i krótkie sprężynki, lubię też wyważenie sięgające 65 czy nawet 70 gramów siły przy bottom-out’cie, a mimo to korzystając z Flekact PRO czułem porównywalną satysfakcję jak na moich prywatnych klawiaturach.


Na moje odczucia składają się jeszcze trzy inne czynniki. Po pierwsze wobble wypada w Leopold L absurdalnie dobrze, to znaczy trzpień praktycznie w ogóle nie gibie się na boki. Taki poziom spotkać można w niewielu przełącznikach na rynku, gdzie porównywalny znajdziemy chociażby w najwyższych modelach Outemu. Po drugie na prowadnice trzonu producent naniósł oleiste smarowidło, którego zadaniem jest wygładzenie pracy zamontowanych tu liniowców. Płynność mogę ocenić na wysoką notę, nawet pomimo nie do końca równego smarowania, gdyż podczas pisania praktycznie nie czuć jakiegokolwiek ocierania. Nie jest to rzecz jasna poziom bezkontaktowych switchy magnetycznych, bo przecież obcujemy tu z przełącznikiem zawierającym we wnętrzu metalowe styki, lecz będąc zupełnie szczerym Leopard L są liniowcami, na których nie bałbym się pisać każdego dnia. Po trzecie i ostatnie lubię wydłużenie rdzenia trzonu, a tu ma to miejsce – do 13,4 mm. Skutkuje to dużo twardszym zderzeniem trzpienia ze spodem obudowy, co generuje przyjemnie twardy impakt, dający o sobie znać wibracjami przenoszonymi na palce.
Na brzmienie klawiatury składa się wiele czynników. Jednym z nich są stabilizatory, które tutaj zostały świetnie dopracowane. Drugim obudowa, którą w tym przypadku wypełnia silikon i pianka. Trzecim przełączniki, których materiałów w Redragon Leopard L niestety nie znamy, ale za to wiemy, że mają skrócony skok wynikający z wydłużenia rdzenia trzonu. Czwarty to montaż, którym akurat tutaj jest gasket mount. Piątym keycapy, a te w Flekact PRO nie należą do rodziny grubych, ale za to prawdopodobnie korzystają z tworzywa ABS. Biorąc pod uwagę wszystkie te aspekty, które rzecz jasna nie są wszystkimi wpływającymi na końcowy odbiór akustyczny klawiatury, można dojść do prostej konkluzji – testowana dzisiaj klawiaturka od Redragon’a będzie brzmieć dokładnie tak, jak znaczna większość nowoczesnych sprzętów wypełnionych wygłuszaczami, z lekkim przechyłem w stronę wysokich częstotliwości. I okazuje się, że tak też jest, albowiem Redragon K708 Flekact PRO oferuje charakterystykę lekko głośnawą, o sopranowym zabarwieniu, a także bez jakiegokolwiek echa mogącego ponieść się przez pustą przestrzeń w obudowie, którą tu zapełniają pianki i silikony.
Z pewnością spory wpływ na głośność urządzenia ma wrzucenie na powierzchnię PCB pianki typu PE, która niezwykle dobrze radzi sobie z uwydatnieniem brzmienia poprzez wyeliminowanie przerwy pomiędzy switchem i płytką drukowaną. Znaczenie plastikowej płyty montażowej także jest niemałe, albowiem tworzywo z reguły wyróżnia się ubasowieniem brzmienia. Tutaj słychać to w formie subtelnego wyważenia. Mi osobiście taki dźwięk wydawany przez klawiaturę nieszczególnie odpowiada, bo chciałbym usłyszeć też wnętrze obudowy, a tu niestety broni mnie przed tym wygłuszenie. Niemniej jednak w pełni rozumiem, że obcuję ze sprzętem niedrogim, przeznaczonym do konkretnej grupy odbiorców: zwyczajnych ludzi, dla których takie brzmienie będzie czymś nietypowym, wręcz egzotycznym. Standardowe, niewygłuszone klawiatury oferują bowiem znacznie bardziej stonowane stukanie, gdzie tutaj przełącznik wali jak szalony, a chudy keycap niesie fale dźwiękowe w siną dal. Szczególnie ważna jest natomiast spacja, która akurat w tym modelu jest najgłośniejszym klawiszem i w dodatku najwyżej brzmiącym, co niektórych może zniechęcić do tego produktu, nawet jeśli reszta przycisków stuka wedle ich preferencji.

Podświetlenie, oprogramowanie, bezprzewodowość
Co to byłaby za klawiatura gamingowego brandu bez podświetlenia, prawda? Redragon czasem potrafi zaskoczyć mnie swoimi diodami, ale akurat w tym przypadku jego dzieło wypada przeciętnie. LED-y są ulokowane w orientacji północnej i świecą bardzo ciemnym światłem, które ledwo radzi sobie z równym rozświetleniem literek i napisów na keycapach. Ponadto reprodukcja barw jest fatalna, co najlepiej widać na przykładzie bieli – ta prezentuje się jako połączenie różu z jasnym niebieskim, a czasem nawet dostrzeżemy jaskrawą zieleń. To żadne zaskoczenie, bo znaczna większość SMD LED-ów RGB ma taki problem, ale w tym przypadku mówimy o skrajnie słabym efekcie. Inny kolor warty uwagi to żółty, który prędzej nazwałbym limonką. Na całe szczęście kolory podstawowe, takie jak niebieski, wypadają dobrze. No ale ciemno, strasznie ciemno.




Software pobieramy ze strony producenta, a po pierwszym odpaleniu wita nas niezbyt przyjemny dla oka interfejs. Łączy się on jednak z klawiaturą nawet gdy ta pozostaje odłączona od kabla i działa w trybie bezprzewodowym, co w moich oczach jest ogromną zaletą. Z poziomu aplikacji ustawimy działanie klawiszy, ale nie pokrętła czy FN, skonfigurujemy podświetlenie, nagramy makra, a także ustawimy ekranik i to co będzie na nim wyświetlane. Możemy wgrać nawet animowany obrazek do 70MB! Ustawienia zapisują się w pamięci wbudowanej klawiatury, dzięki czemu po skonfigurowaniu wszystkiego możemy po prostu odinstalować oprogramowanie i raz na zawsze o nim zapomnieć.





Producent jest na tyle miły, że wrzucił do środka obudowy ogniwo o pojemności 4000 mAh, które pozwala urządzeniu na działanie bezprzewodowe. Do wyboru jest Bluetooth i 2,4 GHz i jeśli mnie znacie to zapewne wiecie już, że BT nawet nie miałem zamiaru sprawdzać. To drugie rozwiązanie oferuje bowiem znacznie lepsze opóźnienia, a nie widzi mi się wprowadzać znaki i widzieć je na ekranie dopiero po chwili. Połączenie jest w Flekact PRO stabilne, a bateria wystarcza na naprawdę długą zabawę. Nie poświęciłem tej klawiaturce wystarczająco dużo czasu żeby rozładować ją do zera, ale mogę zaraportować, że 8 godzin pracy z krótkimi przerwami w ciągu dnia oraz podświetleniem włączonym na maksa i gaśnięciem skonfigurowanym na 5 minut bezczynności zużywa zaledwie jakieś 25%. Biorąc pod uwagę, że mówimy o sprzęcie z programowalnym ekranikiem jest to naprawdę dobry wynik, bo daje nam około 4 dni użytkowania zanim wystąpi konieczność podłączenia klawiatury do prądu. Oczywiście dałoby się czas ten wydłużyć korzystając z Flekact PRO po Bluetooth, z wyłączonym podświetleniem i wyświetlaczem, ale jaka w tym zabawa?
Podsumowanie
Kończąc już dzisiejszy wywód, myślę że jestem w stanie szczerze polecić Redragon K708 Flekact PRO, ale tylko pod jednym warunkiem – jeśli lubisz piankowo-silikonowe brzmienie klawiatury albo masz ochotę bawić się w rozbieranie całej konstrukcji i usuwanie wypełnień z wnętrza na własną rękę. Mamy tu bowiem do czynienia z produktem naprawdę kompletnym, który oferuje nie tylko świetnie pracujące przełączniki, doskonałe stabilizatory, ale także ciekawe rozwiązania jak ekran i pokrętło do regulowania głośności czy nawet opcję pracy bezprzewodowej przez Bluetooth i 2,4 GHz. Niekoniecznie podoba mi się estetyka całej klawiatury, bo tak zaprojektowane sprzęty gamingowe nie przemawiają do mnie przez swoją kiczowatość, ale jeśli Wam to pasuje, to czemu nie. Fajnie że coraz więcej producentów odchodzi od klasycznego tray mount’a serwującego bardzo podstawowy, nierówny feeling, na rzecz dużo ciekawszego gasket mount’a, ale akurat w tym przypadku uszczelkowy montaż niewiele nam daje, bo płytka nie jest w stanie pracować na osi Y przez wypchanie obudowy po brzegi wygłuszeniem. Mimo to przyznam, że sama interpretacja gasket mount’a jest tutaj poprawna i ma potencjał jeśli pozbędziemy się silikonu ze spodu obudowy.
Patrząc na tę klawiaturę nietrudno dojść do wniosku, że jest to urządzenie stawiające na upchanie jak największej ilości funkcji i rozwiązań kojarzonych ze sprzętami z wyższej półki, które mogą wywindować cenę. Nie ma tu jednak o tym mowy, albowiem Redragon K708 Flekact PRO kupimy za 399 złotych w większości polskich sklepów sprzedających elektronikę użytkową. Kwota ta na pierwszy rzut oka części z Was może wydać się duża, lecz w rzeczywistości jest ona jak najbardziej odpowiednią wyceną modelu o takich możliwościach. Choć więc nie jestem w żaden sposób zachwycony Flekactem PRO (nic nie gwarantuje mi tu efektu WOW), to jeśli poszukujesz niedrogiej klawiatury na miarę 2024 roku (bo 2025 zdecydowanie zostanie zdominowany przez magnetyki), testowany dzisiaj model powinien być dla Ciebie dobrą opcją do rozważenia. No chyba, że wolisz sprowadzić sobie sprzęt z Dalekiego Wschodu, to wówczas Flekact PRO wypadnie przeciętnie w porównaniu z masą kolorowych i niedrogich klawiaturek tam dostępnych. Ja w ogóle w okolicach tego budżetu raczej brałbym Keychron V1 Max, ale do niej trzeba dopłacić parę złotych.
Postscriptum
Dziękuję Wam wszystkim za śledzenie mojego bloga, czytanie recenzji i nawet zaglądanie na moje transmisje na żywo na Twitchu. Żeby zbudować trochę lepszą więź pomiędzy mną, a czytelnikami, postanowiłem założyć serwer Discord przeznaczony głównie do dzielenia się opiniami o artykułach, proponowania tematów, informowania o nowych publikacjach i po prostu rozmawiania o klawiaturach. Wiem, że jest w Polsce kilka serwerów o takiej tematyce, ale chciałbym żeby moja społeczność miała jakieś dedykowane miejsce, w którym może bez problemów dostać notyfikację o nowo opublikowanej recenzji i prędko napisać o niej kilka słów krytyki. Jeśli więc chcielibyście dołączyć, to link pozostawiam w tym odnośniku. Dzięki!
Wpadłem też na pomysł zrobienia Q&A, w którym możecie mi zadać pytania na wszelkie tematy – zarówno o klawiaturach, jak i o czymkolwiek innym, kompletnie niezwiązanym z tematem tych urządzeń peryferyjnych. Miejsce do pytań zostało wyznaczone na podlinkowanym wyżej serwerze Discord, ale jeśli zadacie mi je w komentarzach pod artykułem to też na nie odpowiem 🙂