We wrześniu na Massdropa, czyli amerykańską stronę organizującą grupowe zakupy (chętni zbierają się, wykładają kasę na produkt, ta trafia do producenta, producent zajmuje się produkcją, a finalnie produkt trafia po jakimś czasie do biorących udział w groupbuyu), trafił z powrotem zestaw keycapów, na który już od jakiegoś czasu czekałem. Postanowiłem więc nie zwlekać i po prostu go kupić, bo nie był on jakoś bardzo drogi, a do tego miałem kupon na dziesięć dolarów. Czekałem po tym jeszcze niedługi okres aby w końcu dostać numer do śledzenia mojej paczki. Wszystko szło gładko aż do trzeciego października, kiedy to w śledzeniu wyskoczył status „Held at customs”.
Już wtedy wiedziałem, że coś jest nie tak, ale chwilę łudziłem się, że może jednak przepuszczą ją dalej. Jeśli ktoś nie wie, to już tłumaczę: customs to po angielsku (niedosłownie) odprawa celna. Held at customs oznacza więc, że paczka została zatrzymana w urzędzie celnym podczas odprawy. Oczywiście każda paczka trafiająca do Polski z innego kraju musi przejść odprawę celną, ale jeśli jakaś z nich nie spełnia warunków przejścia dalej to zostaje zatrzymana. Tak właśnie było z moją paczką, gdyż od razu po weekendzie (3. był sobotą) otrzymałem list na moje nazwisko od urzędu celnego. W środku znajdowało się zawiadomienie o zaadresowanej do mnie paczce, która niestety nie spełnia warunków dopuszczenia do obiegu na terenie Unii Europejskiej, a konkretniej art. 28 i art. 29 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
W piśmie urząd poprosił mnie o przesłanie nie później niż 20 dni po otrzymaniu tego listu potrzebnych dokumentów oraz opisu zawartości paczki. Bardzo ucieszył mnie fakt, że urząd celny jest w miarę nowoczesny i poza przesłaniem ich pocztą pozwala przede wszystkim na drogę mailową. Oczywiście wybrałem ten sposób, bo jest on najwygodniejszy. W treści opisałem, że zawartością są części do klawiatur, a konkretniej nakładki – chciałem aby podpięli ten produkt pod elektronikę, bowiem na nią cło wynosi 0%. Dalej przesłałem dwa załączniki, zgodnie z prośbą: fakturę zakupu oraz potwierdzenie płatności. Co ciekawe w piśmie urząd prosi o przetłumaczenie wszelkich dokumentów na język polski, ale ja faktury nie tłumaczyłem. Nie mieli oni jednak z tym żadnych problemów i paczkę przepuścili dalej, do najdurniejszego etapu.
Paczka była w Polsce obsługiwana z usługą komplementarną „ekspres”, a więc powinna dojść do mnie dzień po zwolnieniu z urzędu. Zwolnienie nastąpiło w czwartek, natomiast w piątek zamiast listonosza z paczką otrzymałem… awizo. Awizo, na którym widniała kwota potrzebna do zapłacenia. Pomyślałem, że może uda się paczkę dostać jeszcze tego samego dnia, ale pani szybko mnie spławiła mówiąc o potrzebie wprowadzenia paczki w system, które następuje dopiero po zdaniu wszystkich paczek w doręczeniu tego dnia. Oznaczało to tyle, że najwcześniej po paczkęmogłem przyjść w dzień następny. W sobotę nie było mnie jednak w Pabianicach, więc na pocztę udałem się w poniedziałek. Wtedy to pani mnie obsługująca prawdopodobnie pierwszy raz w życiu (lub pierwszy od dawna?) miała za zadanie wypełnić wszystko dobrze z paczką oznaczoną jako celna. Chwilę jej to zajęło, a ja musiałem złożyć kilka podpisów. Finalnie dostałem swoje pudło, a wraz z nim dwa kwitki, z czego jeden widnieje powyżej.
No i oto jest, paczka obklejona masą naklejek oznajmujących przejście przez ten długi i żmudny proces. Teraz pora na moje narzekanie i kilka uwag co do całej tej odprawy i odebrania paczki sprawy. Po pierwsze sytuacja z listonoszem jest co najmniej głupia, ale nie tylko sam fakt jego lenistwa, a również formy przekazania informacji o koszcie paczki. Tak, dokładnie – listonosz to pierwsza i ostatnia osoba, która przekazuje nam informację o kwocie, którą musimy zapłacić za odebranie paczki. Nie ma o tym żadnego smsa, maila, listu. Nic, dopiero listonosz z paczką (lub awizo) w ręku informuje nas o koszcie.
Po drugie, sama kwota to niezły kabaret. Zacznijmy od tego, że keycapy te kosztują $100 na Massdropie. Wysyłka to kolejne $5. Zniżka to zaś -$10. Możecie próbować sobie to jakoś przeliczyć, ale ja zapłaciłem za całość (razem z wysyłką, czyli $95) 371 złotych z groszami. Oczywiście potwierdzenie płatności przesłałem do urzędu. Mimo tego na kwitku widnieje kwota 363zł. Z tego wynika, że urząd postanowił samodzielnie obliczyć kwotę. Ale jak? Jeśli chcemy odjąć $5 z mojej płatności to odejmujemy prawie 20 złotych, więc to nie to. Może zatem inny kurs? Sprawdziłem ile dolar kosztował na przełomie piątego i szóstego października i oscylował on koło 3.81. To by miało trochę sensu, bo gdy pomnożymy sobie 95 przez 3.81 to wychodzi w zaokrągleniu 362. Wystarczy więc dodać do mnożenia trzecią liczbę po przecinku w kursie i wyjdzie nam to 363 widniejące na kwitku. Zabawne natomiast jest to jak urząd liczy podatek. Jeśli pomnożymy 363 przez 23, czyli procent podatku VAT, to wyjdzie nam 83.49. Mimo tego naliczyli mi oni równą kwotę 83 złotych za podatek VAT. Nie żebym narzekał, po prostu to zaznaczam.
Nijak ma się to natomiast przy opłatach, które musiałem uiścić za sam fakt nałożenia na mnie VATu. Dokładnie, muszę zapłacić za to, że płacę państwu podatek. Bazując na kwitku ze zdjęcia za sam fakt przesłania mi zawiadomienia płacę 6 złotych, mimo tego, że na liście widnieje napis „SPRAWA SŁUŻBOWA wolna od opłaty pocztowej”. Dodatkowo poczta życzy sobie 3.4zł za pobranie ode mnie pieniędzy i przekazanie ich urzędowi celnemu, a sam urząd woła 8.5zł za sam fakt pojawienia się paczki niespełniającej warunków przejścia dalej od razu. To wszystko daje nam 17.9zł. Tyle wyniosło mnie zapłacenie państwu podatku. W dziwnym kraju żyjemy. No ale cóż, dwa lata mi się udawało to musiał w końcu przyjść czas i dosięgnęła mnie ręka zbierająca podatki. Miejmy nadzieję, że pierwszy i ostatni raz.