Recenzja Cherry Stream TKL

Nie będę ukrywał, zbierałem się do tej recenzji od naprawdę dawna. Widzicie, gdy jeszcze pracowałem dla serwisu Tabletowo, jedną z ciekawszych propozycji klawiatur niskoprofilowych okazał się produkt marki Cherry, na co dzień raczej kojarzonej z przełącznikami mechanicznymi Cherry MX. Polska społeczność klawiaturowa odkryła Cherry Stream TKL, czyli wspomnianą propozycję, i prędko zaczęła polecać ją każdemu, kto poszukiwał w miarę budżetowej opcji niskoprofilowej opartej o przełączniki tactile. Osobiście zainteresowałem się tym tematem i skorzystałem z okazji zakupu tegoż modelu od jednego z członków społeczności za naprawdę niewielkie pieniądze, lecz nigdy nie byłem w stanie zebrać się do zrecenzowania go. Używałem Cherry Stream TKL w różnych interwałach i przez różny okres, choć większość czasu przeleżała ona zapakowana w karton i schowana do szafy – zawsze bowiem znajdowałem wymówkę żeby nie zająć się nią, a jakimś innym sprzętem. Głównie ograniczał mnie backlog, bo jak zapewne stali czytelnicy wiedzą, nie potrafię sobie z nim często poradzić i jeśli wezmę kilka modeli urządzeń od różnych producentów za dużo, to zatapiam się w nich na przesadnie długi czas i skutkuje to mniejszym polem do popisu jak chodzi o klawiatury, które sam kupiłem i chciałbym sprawdzić.

Swego czasu Redragon wypuścił jednak model niskoprofilowy działający na bardzo podobnej zasadzie co Cherry Stream, lecz z kilkoma usprawnieniami. Tę klawiaturę także dosięgnął podobny los i od lutego leży ona głównie nietknięta w pudełku, choć co jakiś czas wraca mi ponownie chęć na jej dokładne przetestowanie w ramach bloga. Dziś, czyli na początku listopada (bo wtedy to piszę), mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że z backlogu wynikającego z brania od producentów i sklepów czego popadnie został mi właśnie Redragon BK-7111. Żeby jednak jej recenzja była pełna i poprawna, najpierw przydałoby się przetestować i opisać Cherry Stream TKL, która zalega mi w planach od ponad dwóch lat. Zapraszam Was zatem do testu tej jakże intrygującej klawiatury. Testu, który jest poniekąd wymuszony chęcią (i obowiązkiem, zobowiązałem się przecież przetestować BK-7111 biorąc ją od Redragona) napisania w końcu recenzji niskoprofilowej propozycji od znanej chińskiej marki, ale mam nadzieję, że niemniej ciekawy. Odkryjemy sobie dzisiaj wreszcie co jest nam w stanie zaoferować Cherry Stream TKL i czy taka fala polecania jej była uzasadniona, a także czy wciąż jest to propozycja godna zakupu. Zaczynajmy!

Cherry Stream TKL

Opakowanie

Prosty biały karton – w takim właśnie przychodzi do nas Cherry Stream TKL. Na froncie widnieje obrazek prezentujący schowany wewnątrz sprzęt, a do tego mój egzemplarz zawiera naklejkę informującą o układzie. To w sumie zabawne, że Cherry tak przyoszczędziło na opakowaniu, że wszystkie warianty wysyła z tą samą grafiką, ukazującą układ ISO, choć sama klawiatura występuje też w wersji ANSI, czyli takiej jaką posiadam ja. Co ciekawe, nigdzie na awersie pudełka nie znajdziemy brandingu, poza rzecz jasna tym obecnym na samej klawiaturce. Po dłuższym zastanowieniu wygląda to jednak na celowe zagranie, bowiem ten srebrny emblemat nieźle rzuca się w oczy. Z tyłu znalazło się już miejsce na logotyp niemieckiej manufaktury stojącej za tym urządzeniem, a także na nazwę samego modelu. Są tam także opisy najważniejszych cech w pięciu językach (brak polskiego), lista zawartości kartonu (klawiatura i papierologia) oraz wspierane systemy (choć co ciekawe tylko wersje Windowsa, tak jakby klawiatura na USB miałaby nie działać chociażby z Linuxem).

Wygląd

Jako że w środku nie ma nic poza samą klawiaturą i instrukcją obsługi, płynnie możemy przejść do samego urządzenia. Cherry Stream TKL występuje w dwóch wersjach kolorystycznych, gdzie jedna jest kompletnie czarna, a druga w całości biała. Ja na testach mam tę drugą, bo wygląda po prostu ciekawiej, zamiast wtapiać się w tło niczym zwyczajny sprzęt biurowy. Ramki dookoła klawiszy nie zachowują symetrii, co akurat jest w mojej opinii dobrym zagraniem estetycznym, bowiem te po bokach są tutaj wąskie, zaś te na górze i na dole szerokie – tak jak lubię, zgodnie z koreańskim standardem. Profil Cherry Stream TKL został zaprojektowany w taki sposób żeby front schodził łagodnie do dołu, choć nie jest to w stylu „Cherry lip”, prawdopodobnie przez brak miejsca w niskoprofilowej konstrukcji. Dzięki tak łagodnemu zejściu łatwo położyć na nim kciuk, gdy nie wciskamy spacji, co jest pod kątem ergonomicznym nadzwyczaj przyjemnym rozwiązaniem. Wyśrodkowane w tym miejscu zostało srebrne, metaliczne wręcz, logo producenta wraz z charakterystyczną wisienką. To jedyny branding na całym urządzeniu i o ile z reguły denerwuje mnie wciskanie wszędzie logotypów, tak tutaj mimo wszystko mówimy o marce, której emblemat wygląda pięknie i kojarzy się wielu z niemiecką jakością, więc na swój sposób to wręcz prestiż dzierżyć takie coś na swojej klawiaturze. Oczywiście żartuję, bo ktoś to jeszcze weźmie na poważnie, ale prawdą jest, że tak jak w przypadku HATOR Rockfall 3 TKL Wireless logotyp wepchnięty na front klawiatury raził mnie w oczy, tak tutaj napis Cherry jakoś pasuje mi lepiej, trochę jak tarcza z konikiem w Ferrari.

Przy lewej krawędzi jest coś mniej przyjemnego dla oka, a konkretnie czerwony napis STREAM, przypominający nam jakiego modelu właśnie używamy. To nie podoba mi się w ogóle, ale na szczęście ów nadruk nie jest jakiś ogromny i rzuca się w oczy w zasadzie tylko przez intensywny kolor. Zauważyć możemy też rozlokowane w trzech miejscach powierzchni górnej rowki, które służą tu wyłącznie za element designu, ale jakby dłużej się nad nim zastanowić, to naprawdę inteligentny. Pierwszy znajdziemy na krawędzi dolnych klawiszy, a drugi na krawędzi tych górnych – wyznaczają nam one sekcję standardowego urządzenia peryferyjnego z tej kategorii i ciągną się do samych krańców klawiatury. Trzecia linia przechodzi przez rząd klawiszy multimedialnych, osadzonych w górnej sekcji urządzenia. Tam rowek nie sięga do samego końca po żadnej ze stron, lecz bardzo zbliża się do boków. Wygląda to tak, jakby miał on za zadanie wyznaczyć nam odrębność tych przycisków. Kurcze, małe rzeczy, a tak ciekawe – i w sumie zastanawia mnie czy dokładnie to miał na myśli projektant, czy może wszystko sobie tu uwidziałem i moja interpretacja jest kompletnie błędna.

Od boków Cherry Stream TKL w zasadzie nie dostrzeżemy nic szczególnie interesującego. Co najwyżej widzimy tam, że biała część korpusu zachodzi na tę dolną, która, jak po obróceniu klawiatury do góry nogami się okazuje, jest z szarego tworzywa. Z tyłu zauważymy też, że przewód został w tym modelu przymocowany na stałe. Jest to w pełni zrozumiałe, biorąc pod uwagę charakterystykę i cenę testowanej dziś klawiatury, lecz mimo wszystko utrudnia to nieco użytkowanie, bowiem w trakcie przenoszenia kabel ciągnie się za urządzeniem, a chcąc podpiąć klawkę do komputera muszę kombinować jak dobrze przeprowadzić ten nieszczęsny sznur za biurkiem. Nie pomaga w tym fakt, że jest on gumowy i przy tym mocno sztywny, co skutecznie utrudnia jakiekolwiek manewrowanie ułożeniem go na biurku. Można się bawić w prostowanie gorącą wodą, ale mi by się osobiście nie chciało. No i zżółknie, z czasem po prostu zżółknie – jak to biała guma ma w zwyczaju.

Jak wspomniałem, spodnia część korpusu wykonana została z szarego plastiku, konstrastującego z bielą obecną na górze. W rzeczywistości nie widzimy tego fragmentu w trakcie użytkowania, więc ta decyzja co do doboru barw nie wpływa na odbiór urządzenia w trakcie użytkowania, lecz mimo to wydaje mi się dziwna. Znajdziemy tam natomiast rozkładane nóżki do regulacji kąta nachylenia oraz gumki antypoślizgowe, również w kolorze szarym. Na środku znajduje się zaś naklejka z numerem seryjnym – co ciekawe, czarna i w kształcie trapezu, mieszczącym się w zagłębieniu o podobnie ostrym i agresywnym designie. Widoczne z tej perspektywy są również śrubki, na które całość jest zamknięta, ale dziwi mnie trochę gwint na jaki zdecydował się producent, bowiem mamy tu torxy zamiast popularniejszych philipsów. Moim zdaniem wybór naprawdę dobry, bo wydłużający żywotność śrub w przypadku ich wykręcania i wkręcania, ale mimo wszystko interesujący – tym bardziej, że raczej niewiele osób zdecyduje się otworzyć ten sprzęt. Klasycznie, jak to bywa w tego typu plastikowych klawiaturach, ilość śrubek jest jednak przerażająca i wynosi 11, co ma zapewne na celu usztywnienie całej obudowy.

Wykonanie

Ciężko jednak uzyskać jakikolwiek stopień sztywności w przypadku produktu wykonanego w zupełności z plastiku. Calusieńka obudowa, również jej część pomiędzy przełącznikami, którą nazwać moglibyśmy płytą montażową, wykonana została z tworzywa sztucznego wykończonego na lekko chropowaty mat. Nie widać zatem na jej powierzchni smug po palcach, a czyszczenie ewentualnych zabrudzeń jest banalne. Chwytając Cherry Stream TKL w obie dłonie i celowo wyginając ją odczujemy ogromny poziom ruchu w każdym kierunku, lecz na szczęście nic nie strzela ani nie pęka. Podczas normalnej eksploatacji nie doświadczymy też tego uginania, więc co do zasady nie ma to większego znaczenia. No, może jak mocniej naciśniemy któryś z klawiszy, ale realnie nikt tak nie korzysta z klawiatury. Ogólnie rzecz biorąc wykonanie jest adekwatne do kategorii sprzętowej, bo nie ukrywajmy – to jest mimo wszystko klawiatura biurowa, która musi być w miarę lekka i tania w produkcji, lecz to wcale jej moim zdaniem nie ujmuje. Na mojej wadze kuchennej pokazała 675 gramów, więc absurdalnie mało jak na TKL-a, natomiast pozwala mi to dużo prościej przenieść urządzenie z biurka w inne miejsce, lub w drugą stronę – a jestem miłośnikiem ciężkich klawek, więc skoro nawet ja to doceniam, to przeciętny klient tym bardziej. Ważne też jest żeby pamiętać, że choć plastik jest tutaj wszechobecny, to Cherry nie przyoszczędziło na jego jakości, bowiem nigdzie na obudowie nie byłem w stanie znaleźć skaz, nierówności czy innych niedoskonałości, kojarzonych z tanim sprzętem z tworzyw sztucznych.

Przeszło mi przez myśl żeby otworzyć Cherry Stream TKL i pokazać Wam jak wygląda jej wnętrze, ale później stwierdziłem, że niekoniecznie ma to sens. W końcu mówimy o niedrogiej klawiaturze biurowej, więc co interesującego może skrywać jej wnętrze? Pianek ani innych tego typu śmieci na pewno tam nie znajdziemy, a pusta przestrzeń nie jest szczególnie ciekawa, zatem końcowo nie zbadałem co w trawie piszczy. Wolę też chyba po prostu nie ryzykować, że Cherry nie przymocowało niczym membrany do góry obudowy, przez co w wyniku otworzenia korpusu wszystko mogłoby mi się z niej wysypać i przestać funkcjonować.

Ergonomia

Cherry Stream to seria, która opiewa w dwie wersje rozmiarowe – Full-size i TKL. Ta pierwsza to standardowa klawiatura pełnowymiarowa, z panelem numerycznym, rzędem funkcyjnym i sekcją nawigacyjną, przez co w mojej opinii lepiej nada się do biur i innych miejsc pracy, gdzie wprowadzanie liczb do arkuszy kalkulacyjnych jest na porządku dziennym. Ja na testy wybrałem jednak wariant pomniejszony o NumPad, bowiem to tego formatu używa mi się wygodniej i realnie w trakcie dnia nie korzystam tak często z dodatkowych cyferek na prawo od klastra nawigacyjnego. Niemniej jednak w pełni rozumiem, że niektórzy nie mogą żyć bez panelu numerycznego i dobrze, że dla takich osób Cherry przewidziało pełną wersję. TKL charakteryzuje się w zasadzie identycznym rozkładem klawiszy do pełnowymiarówki, za wyjątkiem wspomnianego NumPada – ten został tutaj po prostu obcięty. Takie klawiatury pierwotnie miały na celu oszczędzić trochę miejsca na biurku uzytkownika, co później polubili gracze wymagający przestrzeni do ruchów myszą. Osobiście lubię po prostu wygląd TKL-a, bowiem prezentuje się on w mojej opinii najlepiej ze wszystkich rozmiarów na rynku, a że ma on przy okazji wszystkie potrzebne mi klawisze, to wystarcza mi w zupełności.

Wartym wspomnienia jest fakt, że rząd klawiszy funkcyjnych wraz z przyciskami Esc, PrintScreen, ScrollLock i Pause/Break został delikatnie wychudzony, mniej więcej o połowę. Wygląda to jakby Cherry chciało przyoszczędzić odrobinę miejsca na rzecz dodatkowych klawiszy multimedialnych, nie rujnując przy tym proporcji samej klawiatury. Jeśli zaś obawiacie się, że tak pomniejszone przyciski będą cięższe do trafienia, to pragnę rozwiać wszelkie wątpliwości – ani razu w trakcie testów nie miałem przypadku żebym nie wcisnął tego, czego chciałem. Na szerokość są one bowiem takie same jak standardowe keycapy w sekcji alfanumerycznej, zatem dużo prościej jest nam w nie nacelować. A skoro wspomniałem już o rzędzie multimedialnym, to ten znajduje się centralnie nad eFkami, ładnie wyśrodkowany. Producent z jakiegoś powodu uznał jednak, że nie tylko uczyni ów przyciski jeszcze cieńszymi, ale w dodatku zastosuje pod nimi inne przełączniki. Wciskanie ich jest zatem dziwnym doświadczeniem, znacznie odstającym od reszty klawiatury, przez co momentami albo nie aktywowałem klawisza, albo nie byłem pewien czy już to zrobiłem. Chodzą one bowiem nierówno, to znaczy ich dolna sekcja zapada się bardziej niż ta górna, trochę jak.. zapadnia z zawiasami z jednej strony. Niemniej uważam multimedia za naprawdę przydatny dodatek, który przez wiele marek jest ukrywany pod skrótami, a to właśnie fizyczne, osobne przyciski są najprzyjemniejszą formą pauzowania utworów czy przeskakiwania na następny. Nie będę ukrywał, że był to jeden z głównych powodów dlaczego tak przyjemnie korzystało mi się z Cherry Stream TKL i za którym tęsknię po powrocie na standardowy sprzęt.

Układ zastosowany przez Cherry w tym wariancie to ANSI, lecz jak wspominałem na wstępie tekstu, dostępne jest także ISO i to raczej jako podstawowa wersja, przez wzgląd na niemieckie pochodzenie marki. U mnie jest to zatem niski Enter i pełny lewy Shift, natomiast jeżeli preferujecie z jakiegoś powodu rozdzielony lewy Shift i wysoki Enter w kształcie odwróconej litery L, to taką opcję także macie. Rząd dolny to z kolei istny miszmasz, niepasujący do jakichkolwiek standardów, bowiem spacja ma około 5u długości, obydwa Alty i lewy Windows około 1.5u, prawy Windows i Menu jakieś 1.25u, prawy Control jest gdzieś pomiędzy, a lewy Control w ogóle wykracza poza wszelkie normy i oferuje długość większą od Tabulatora, czyli powyżej 1.5u, ale mniej niż CapsLock, czyli poniżej 1.75u. Naturalnie Cherry nie było tutaj ograniczone żadnym ustandaryzowanym rozmiarem przełącznika, jak Cherry MX, ani nie musiało korzystać z klasycznych stabilizatorów czy szerokodostępnych keycapów z chińskich manufaktur, więc mogło sobie pozwolić na dopasowanie rozmiaru każdego klawisza do własnej wizji. Nie rozumiem jednak dlaczego padło akurat na takie długości, bo o ile duże Alty są dla mnie ogromnym atutem i dzięki temu trafiam w nie bez problemu, o tyle po co lewy Control i Windows są takie ogromne, wypychając wszystko na prawo od spacji w kierunku przeciwległej krawędzi? Przyznam, że na początku obawiałem się czy taki format rzędu dolnego będzie dla mnie komfortowy, ale po chwili przyzwyczajania okazał się zaskakująco wygodny i nie miałem problemu z wciśnięciem konkretnych przycisków, natomiast już przerzucenie się z powrotem na normalny sprzęt z rzędem dolnym typu WKL lub Tsangan wiązało się z powolnym przypominaniem sobie przez palce poprawnego rozkładu klawiszy. No i wygląda to w Cherry Stream TKL po prostu średnio, przez brak jakiejkolwiek symetrii.

Spód obudowy opiewa w siedem niedużych gumek antypoślizgowych, które radzą sobie z zadaniem utrzymania tak lekkiego urządzenia w miejscu zaskakująco dobrze. Przy tylnej krawędzi znajdziemy z kolei rozkładane nóżki do regulacji kąta nachylenia, ale niestety tylko jednostopniowe. Możemy zatem korzystać z Cherry Stream TKL albo ze standardowym pochyłem 2°, albo rozłożyć nóżki i uzyskać 7°. Przeskok jest zatem ogromny, więc jeżeli preferujecie coś pomiędzy, to nie będzie sprzęt dla Was. Ja sam dopowiem jednak, że o ile jestem ogromnym fanem kątów nachylenia rzędu 11°, to ze Stream TKL korzystało mi się wyjątkowo dobrze przy złożonych nóżkach – co zawdzięczam zapewne niskiemu profilowi i faktowi, że w przypadku tak niskich urządzeń kompletnie inaczej odbiera się pochył. Pamiętajmy bowiem, że mamy tu do czynienia z klawiaturą o grubości 10,5 mm na froncie i 14,5 mm z tyłu (bez keycapów), czyli gdzieś cztery razy mniej niż w klasycznym mechaniku na przełącznikach MX style. A jeżeli zdecydujecie się mimo wszystko podwyższyć kąt nachylenia, to nie musicie obawiać się ani o stabilność, ani o ślizganie – krańce nóżek są bowiem ogumione, więc o ile tracimy dwa punkty styku, to klawiatura nie zaczyna nagle wyraźnie bardziej jeździć po powierzchni biurka. Samo wykonanie nóżek i sposób w jaki chodzą utwierdza mnie zaś w przekonaniu, że choć obcujemy z niedrogim sprzętem, to niemieckie Cherry chciało zapewnić nam w nim najwyższą jakość – rozkłada się je bowiem ciężko, to znaczy stawiają mocny opór, a już po rozłożeniu nie latają, tylko siedzą w miejscu.

Keycapy

Jako że mówimy dzisiaj o klawiaturze niskoprofilowej, to raczej dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że użyte w niej nakładki nie są możliwe do zakwalifikowania w żadnej standardowej grupie profilowej. Widać, że producent starał się w ich przypadku nawiązać nieco kształtem do popularnych profili kojarzonych ze standardowymi klawiaturami, lecz koniec końców nie możemy mówić tutaj o żadnym kopiowaniu. Charakterem zagięć przypominają mi one trochę Cherry, czyli najpopularniejszy profil wśród entuzjastów klawiaturowych, który powstał za sprawą projektu tego samego niemieckiego producenta co testowana dziś klawiatura Stream TKL, ale sprzed około czterdziestu lat. Wysokością nie kojarzą mi się one jednak z niczym mi znanym, bo nie dorównują im nawet DSA – tutaj keycapy są po prostu tak absurdalnie płaskie, że równie dobrze mogłyby nie mieć żadnego wyprofilowania. Mimo to projektanci zdecydowali się na przyjemne zagłębienie powierzchni w stylu cylindrycznym, wraz ze ścięciami po bokach i na froncie – i to dosyć wyraźnymi, jak na tak ograniczone pole do popisu. Zabrakło rzecz jasna zastosowania innego kształtu dla każdego rzędu, co jest naturalnie w pełni zrozumiałe, gdyż w tak niskiej klawiaturce nie miałoby to większego sensu – co tu bowiem inaczej wyprofilować? Ogólnie rzecz biorąc muszę przyznać, że korzystało mi się z nich nadzwyczaj dobrze, bowiem powierzchni do uderzenia w klawisz jest sporo, dzięki czemu nawet przez zastosowanie innego profilu niż takie mi znane, nie miałem problemów z żadnymi literówkami czy miss-clickami.

Domyślić się z czego wykonane są nakładki bynamniej nie jest proste. Dlatego też jeżeli producent nie precyzuje informacji na ten temat w specyfikacji produktu, to mogę się co najwyżej domyślać na ślepo – bo gdybym chciał być dokładniejszy, to musiałbym bowiem rozpuścić keycap w acetonie, a i nawet w takiej sytuacji nie miałbym stuprocentowej pewności co do składu, a jedynie poznałbym dominujące tworzywo. Jako że Cherry nie informuje nas w żaden sposób czy mamy tu do czynienia z PBT czy z ABS-em, założę po prostu do końca recenzji, że postawiono na ten drugi plastik, bo jest on tańszy w produkcji i zazwyczaj to z nim spotykamy się w klawiaturach, szczególnie tych bardziej budżetowych. Jeśli zaś chodzi o metodę naniesienia nadruków na powierzchnię, to tutaj akurat sprawdzić jest to banalnie. Nie ma co się czarować, że w tak tanim produkcie, nastawionym przede wszystkim na pracę biurową, dostaniemy double-shot albo inną sensowną technologię, bo jak się każdy mógł spodziewać, Cherry wykorzystało w Stream TKL najprostszy laser-etching. Metoda ta opiera się na laserowym wygrawerowaniu nadruku w docelowych miejscach na powierzchni keycapa. Nie zdziwię przy tym nikogo zaznaczając, że nie jest to najwytrzymalszy sposób wykonania legend i z czasem szare literki, cyferki i ikonki po prostu zaczną się wycierać w wyniku kontaktu z palcami, aż finalnie zblakną tak bardzo, że nie będą w ogóle widoczne. Można więc uznać, że Cherry nieźle przyoszczędziło w tej kwestii, ale z drugiej strony czego niby mogliśmy się spodziewać.

Grubości ścianek bocznych nie ma co komentować, bo ta jest śmiesznie niska i nie przekracza nawet milimetra, co jest jednak w pełni zrozumiałe biorąc pod uwagę jak skonstruowana jest Cherry Stream TKL. Jak zaś chodzi o teksturę powierzchni, to ta jest przyjemnie gładka z typowym dla ABS-u (co utwierdza mnie w przekonaniu co do zastosowanego materiału) „mokrym” charakterem, dzięki któremu palce nie zjeżdżają z keycapa samoistnie i da się nawet sensownie pograć na takiej klawiaturze, a i usprawnia to wrażenia z klasycznego pisania. Kolorystyka zastosowana przez producenta odpowiada reszcie klawiatury, to znaczy same nakładki są białe, zaś nadruki na nich – szare. Legendy umiejscowione zostały w poprawnym miejscu, a więc w lewym górnym rogu powierzchni keycapa. Prezentują się one dzięki temu najlepiej, bo wszelkie inne ustawienia raczej zarezerwowane są dla tanich chińczyków albo innych gamingowych sprzętów. Sam krój pisma nie jest jakiś wymyślny, stawiając raczej na stonowanie, charakterystyczne dla tego typu sprzętów. Wszystkie literki są równej grubości, z lekkim rozciągnięciem na osi Y, a modyfikatory zapisane zostały w pełni wielkimi literami. Ponadto znajdziemy tam styl zwany icon+text, oparty o połączenie ikon z tekstem. Dziwi mnie natomiast, że CapsLock nie ma żadnego symbolu, a PageUp i PageDown już jak najbardziej.

Z jakiegoś powodu Cherry postawiło tutaj na stylistykę znaną ze starych klawiatur Apple, gdzie nadruki są wyrównane do dolnego lewego rogu, ale tutaj widzimy to tylko w przypadku modyfikatorów i części sekcji nawigacyjnej. Klawisz Windows dzierży ikonę dziesiątego systemu Microsoftu i brak jakiegokolwiek tekstu, podobnie jak Menu. Otwory na światło generowane przez LED-y widoczne są z kolei w prawym dolnym rogu ScrollLocka i CapsLocka. Jak chodzi o nierówności w legendach, to nie byłem w stanie takowych znaleźć, bo po prostu dużo ciężej spartaczyć robotę w przypadku laser etchingu. Jedyne do czego mógłbym się doczepić to obydwa Controle z ewidentnie grubszą czcionką od reszty keycapów i być może e-Fki i Esc z o ciutkę za cienkim nadrukiem. Są to natomiast bardzo marginalne różnice i raczej nie ma co zwracać na nie uwagi w tak tanim produkcie.

Stabilizatory

Większość klawiatur na rynku korzysta ze stabilizatorów celem wyrównania pracy dłuższych klawiszy – to znaczy gdy wciskamy je nieidealnie po środku, to dzięki drucikowi w stabilizatorze cały przycisk idzie równo w dół, a nie ugina się w punkcie wcisku. Zazwyczaj jest to jednak zestaw kilku konkretnych modyfikatorów, takich jak Shifty czy spacja. Najkrótszy stabilizowany klawisz to z kolei Backspace, bowiem druciki do MX style stabilizatorów zaczynają się od 2u – tyle ile ma ów przycisk. Cherry Stream TKL ma jednak zasady gdzieś i implementuje staby również pod chociażby lewym Controlem czy obydwoma Altami. Prawdopodobnie wynika to z niskiego profilu oraz opartych o gumowe kopuły przełączników, co jestem w stanie w pełni zrozumieć – w końcu nikt nie chce nierównej i niepewnej pracy klawiatury biurowej. Na szczęście stabilizacja została tutaj zrealizowana w taki sposób, że drucik z jednej strony zaczepiony jest w metalowych zatrzaskach na „płycie montażowej”, a z drugiej wczepia się w odpowiednich punktach keycapa. Tolerancje są na tyle niskie, że klekot w zasadzie tu nie występuje, a jedynie da się usłyszeć delikatne szelesty wydobywające się spod każdego stabilizowanego klawisza. Naturalnie można to zredukować smarem, ale osobiście nie robiłbym tego na Waszym miejscu, bo w tym celu trzeba zdjąć keycapy, a to może skończyć się źle.

Przełączniki

Zazwyczaj gdy mówi się o przełącznikach, to w głowach większości z Was kreuje się zapewne obraz czegoś na styl Cherry MX, czyli konstrukcji złożonej z trzpienia osadzonego w obudowie i pracującego na zasadzie wyporności sprężyny. Co do zasady nie ma jednak powodów żeby nie potraktować również zwyczajnych gumowych kopuł jako przełączników, a już tym bardziej jeśli mówimy o tak nietypowym projekcie jak Cherry SX. Część z Was zapewne nie spojrzy nawet na przedmiot dzisiejszej recenzji jako wartą rozważenia opcji tylko dlatego, że działa on w oparciu o osadzone na membranie gumowe kopuły, lecz należy pamiętać, że płyną z tego rozwiązania realne korzyści, których próżno szukać w konwencjonalnie „mechanicznych” klawiaturach. Najpierw rozprawmy się jednak z mitem. Z jakiegoś powodu sprzętów takich jak Cherry Stream TKL nie można sklasyfikować jako mechanicznych tylko dlatego, że zawierają w budowie membranę, która służy w nich w zasadzie wyłącznie za metodę wykrywania aktywacji i przekazywania sygnałów elektrycznych, nie wpływając przy tym w żaden sposób na feeling klawiatury. Ja się z tą stygmą nie zgadzam i pisałem o tym trochę więcej w dedykowanym artykule. Czym zatem jest dla mnie Stream TKL, albo raczej zawarte w niej przełączniki Cherry SX? Gumowymi kopułami osadzonymi na membranie, w dodatku wykorzystującymi parę udziwnień, a nie czymś z automatu gorszym, bo nie wykorzystuje najnowszej technologii opóźnień wynoszących 0,0420 ms i polling rate’m na poziomie 2137 Hz. I Wam też polecam 😉

Od wieków wiadomo, że jeżeli chcemy skonstruować switch z kategorii tactile (pol. dotykowy), to zdecydowanie najlepszym kierunkiem jest jakaś forma gumowych kopuł. Głównie dzięki temu Topre są tak popularne wśród entuzjastów i wszelkiego rodzaju osób piszących dużo przed komputerem, a nie jakieś pierdołowate Holy Pandy. Cherry Stream TKL sprytnie implementuje kopułki, zmniejszając w ten sposób końcową cenę produktu, a jednocześnie zapewniając ludziom korzystającym z klawiatury głównie do wprowadzania tekstu dokładnie to, czego oczekują od tego peryferium – wyraźne sprzężenie zwrotne o zaokrąglonej charakterystyce. Nie jest ono jednak w tym przypadku tak wypłaszczone jak w losowych gumiaczkach, a zamiast tego oferuje przyjemny opór na samym początku, lekko wyostrzający całościowy odbiór Cherry SX. Naturalnie tracimy w tym przypadku ważny atut przełączników opartych o magnetyzm, metalowe styki czy nawet pojemność elektryczną, to znaczy aktywacja nie odbywa się w połowie skoku i jak bardzo byśmy nie chcieli, nie cofniemy palca przed dosięgnięciem samego spodu, jednocześnie aktywując klawisz. Niemniej nie wydaje mi się żeby był to poważny problem w przypadku modelu niskoprofilowego, którego przełączniki i tak nie oferują przecież długiego skoku i tak czy inaczej każdy wciskałby je do samego końca.

Nazwa SX to ewidentne nawiązanie do słowa scissor, czyli nożyczki. Wystarczy spojrzeć na budowę zamontowanych w Cherry Stream TKL switchy żeby zrozumieć o co chodziło tutaj producentowi – projektując SX-y chciał stworzyć coś na wzór klawiatur laptopowych, a więc postawił na przełączniki nożycowe. Ich konstrukcja opiera się zatem nie tylko na gumowej kopule, działającej tutaj zarówno jako element stawiający opór jak i źródło aktywacji (albowiem kopułka po zapadnięciu zamyka obwód, przepuszczając prąd dalej, a w efekcie dając kontrolerowi sygnał, że dany klawisz został aktywowany), ale także dwóch plastikowych częściach złożonych razem w taki sposób, że podczas wciskania pracują one jak zamykające się i otwierające nożyce. Ich rolę stanowi w tym przypadku przede wszystkim stabilizacja klawisza, albowiem bez nich keycap w żaden sposób nie byłby przymocowany do reszty klawiatury. Całość opiera się na rowkach/zatrzaskach i wskakujących w nie wyrostkach, a dzięki takiemu rozwiązaniu nie uświadczymy tutaj szczególnie prawie żadnego wobble. Rzekłbym, że jego poziom można porównać do chociażby Cherry MX Black, które może i nie słyną z najniższego poziomu wobble, to oferują go na naprawdę dobrym poziomie. Klawisze gibią się jeżeli rzeczywiście je do tego zmusimy, ale w trakcie normalnego użytkowania w zasadzie tego nie czuć – a to moim zdaniem znacząco wpływa na odbiór klawiatury, bowiem daje poczucie solidności i stabilności.

Oczywiście trzeba wspomnieć, że nie jest to pod żadnym pozorem klawiatura stworzona do grania. Fakt obecności w niej membrany ogranicza Key-Rollover do zaledwie dwóch, to znaczy urządzenie gwarantuje nam co najmniej dwie, aktywacji naraz. Naturalnie zdarzy się, że wciśniemy więcej klawiszy i wszystkie z nich zostaną rozponane przez system, ale są też takie kombinacje, w których już po drugim wchodzi zjawisko blockingu całe na biało i zablokuje nam trzecią aktywację. Osobiście pograłem trochę na Cherry Stream TKL w
CS2 i pykało mi się zaskakująco dobrze, nawet przerzucając się bezpośrednio z opartego na magnetycznych przełącznikach sprzętu, ale to raczej wynikało bardziej z mojego zamiłowania do niskiego profilu niż z jakichś realnych benefitów. Nie doświadczyłem też problemów z 2KRO w grze, to znaczy nie spotkałem się z taką kombinacją żebym nie mógł wykonać jakiejś operacji przez blocking, ale w innych grach wcale nie musi być tak kolorowo. Ponadto trzeba pamiętać, że większość graczy preferuje raczej liniowce i switche dotykowe nie są dla nich optymalnym wyborem, choć jak dla mnie sprawują się równie dobrze i lubię czuć wyraźny bump zapewniający mój palec o wysłaniu sygnału do komputera. Niektórym też zapewne przeszkadzać będzie ten gumowy feeling na samym końcu skoku, bo przyzwyczaili palce do twardego zderzenia obecnego w Cherry MX-ach, ale będąc zupełnie szczerym nie jest to tak wyraźne w SX jak chociażby w Logitech K120.

Naturalnie w klawiaturze tego typu nie uświadczymy hot-swap’a, a zdejmowanie nakładek z przełączników też raczej nie jest wskazane, na co wskazuje chociażby mój przypadek. Widzicie, w trakcie tych testów chciałem zrobić kilka zdjęć pokazujących gumowe kopułki i mechanizm ukryty pod keycapami, w celu czego zdjąłem kilka nakładek za pomocą standardowego keycap pullera. Pech chciał, że w trakcie tej procedury połamałem jeden z klawiszy, w zasadzie uniemożliwiając używanie go. Dotyczyło to jednak PrintScreena, a więc przycisku z rzędu górnego, o innym rozmiarze od reszty. Nie wiem czy to winowajca, ale w przypadku klawiszy o zwykłych wymiarach nie miałem takich problemów i byłem w stanie zdjąć nawet stabilizowane keycapy. Wam jednak nie polecam, bo też po co.

Brzmienie

Jeszcze nie tak dawno temu częstym wyborem klientów chcących cichej klawiatury było kupienie modelu na gumowych kopułkach, bowiem to one potrafią zaoferować niezłą ciszę niskim kosztem. Obecnie coraz więcej osób decyduje się na przełączniki MX style z kategorii silent, wyciszane na różne sposoby, ale to wcale nie sprawia, że „membranówki” są złą i niewartą rozważenia opcją. Cherry Stream TKL spełnia warunek ciszy, bowiem pisanie na niej generuje odgłosy bardzo zbliżone swoją charakterystyką do klawiatury laptopowej, czyli takie niegłośne cykanie przy każdym wciśnięciu powstałe przez ruch mechanizmu nożycowego. Dodatkowo słyszalne są stabilizatory, ale tak jak pisałem w dedykowanej im sekcji, nie jest to dźwięk wyraźnie przeszkadzający w użytkowaniu, a wyłącznie uwydatniający obecne już szelesty. Całościowo muszę przyznać, że nie jest to najcichsza klawiatura jaką znam i na pewno lepszym rozwiązaniem byłoby coś na silentach, ale jeżeli nie wymagamy kompletnej ciszy, to jest to jak najbardziej sensowny wybór, który nie obudzi domowników, choć z pewnością będzie przez nich dostrzegalny. Ot taki kompromis, choć to i tak za mocne słowo.

Podświetlenie

Na całe szczęście mania świecidełek nie dotarła jeszcze do klawiatur opartych o membranę, głównie przez wzgląd na brak solidnego PCB wewnątrz klawiatury, na którym można byłoby przylutować LED-y. Cherry Stream TKL jest zatem pozbawiona podświetlenia, co dla mnie jest gigantycznym atutem, bo oznacza, że producent miał więcej budżetu do zainwestowania w rzeczy ważne zamiast w pierdoły dla dzieci. Nie zabrakło jednak dwóch lampek kontrolnych, jednej pod CapsLockiem i jednej pod ScrollLockiem. Mają one kolor czerwony i świecą przez malutki otworek w rogu keycapa wraz z włączeniem odpowiedniej funkcji. Dzięki temu wiemy, że pisanie wielkimi literami jest aktualnie uruchomione. Brakuje mi trochę czasów, w których oczywistą oczywistością było zerknięcie na klawiaturę w celu sprawdzenia czy mamy włączony CapsLock albo NumLock. Niestety, obecnie coraz więcej producentów rezygnuje z takiej funkcjonalności, co dla mnie jest zwyczajnie przykre.

Oprogramowanie

Tutaj w zasadzie pojawia się mój jedyny problem z Cherry Stream TKL. Producent nie zapewnia nam bowiem wsparcia żadnej formy oprogramowania, za pomocą którego moglibyśmy skonfigurować działanie klawiatury, na przykład poprzez zmianę działania poszczególnych klawiszy. Poniekąd rozumiem decyzję Cherry i nie dziwi mnie, że budżetowy gumiak biurowy nie ma softa, ale powoduje to w moim przypadku pewną komplikację. Widzicie, od pewnego czasu użytkuję każdej swojej klawiatury z delikatnie innym układem niż znaczna większość osób. W miejscu CapsLocka mam bowiem ustawionego lewego Controla, co nazywa się „UNIX Ctrl”. CapsLocka przemieszczam z kolei w inne miejsce, z reguły tam gdzie normalnie znajduje się LCtrl. Nie mając jednak żadnej aplikacji do zmiany działania przycisków w Cherry Stream TKL, nie jestem rzecz jasna w stanie dokonać takiej zmiany w tym przypadku. Naturalnie istnieją zewnętrzne programy pozwalające na takie operacje, ale często blokowane są one w grach, co wiąże się z odbindowaniem lewego Controla z desygnowanego przeze mnie miejsca podczas rozgrywki w CS2. Warto mieć zatem na uwadze, że jeżeli chcielibyście coś pozmieniać w działaniu przedmiotu dzisiejszej recenzji, to niestety macie związane ręce.

Ocena końcowa

Nie ma lepszej klawiatury niskoprofilowej za nieduże pieniądze, która oferowałaby przełączniki dotykowe. Po prostu nie ma. Cherry Stream TKL zjada konkurencję na każdej płaszczyźnie, bo nie tylko nie jest droga, ale w dodatku rzeczywiście oferuje wyraźnie wyczuwalny bump w momencie aktywacji, w przeciwieństwie do droższej konkurencji, często opartej o niskoprofilowe Gaterony. Nie ma co prawda magnetycznych switchy, nie ma też NKRO, a w dodatku działa na zasadzie membrany – ale czy to dla kogokolwiek rzeczywiście tak poważne wady? To sprzęt do pisania tekstów przed komputerem, a nie do grania, więc i przez ten pryzmat ją oceniam – a w tym kontekście nie ma sobie po prostu równych. Osobiście uważam, że gdyby jakikolwiek producent zdecydował się zrealizować coś podobnego, ale z delikatnie poprawionymi keycapami, to mielibyśmy absolutny majstersztyk. Uważam przy tym, że progi są po prostu dwa: tym pierwszym jest właśnie Cherry Stream TKL, czyli w miarę tani gumiak, a tym drugim są wszelkie klawiatury na Topre, które może i kosztują kilkukrotność ceny testowanego dziś produktu, ale dają w zamian za to naprawdę dużo.

Obecnie przedmiot dzisiejszego tekstu dorwać można na Allegro w cenach od 30 do 300 złotych (zarówno Full-size jak i TKL), a jeżeli wystarczająco dobrze poszukamy, to znajdziemy nawet taką z układem ANSI. Większość to naturalnie europejskie rozkłady klawiszy z dziwacznymi przyciskami, ale nie sprawią one, że klawiatura będzie działać gorzej. Jeśli zatem chcielibyście sobie sprawić tę wspaniałą klawkę niskoprofilową, to jest to zaskakująco proste i nie obciążające przesadnie portfela zadanie. Naturalnie niektórym bardziej będzie pasować władowanie paru groszy więcej w przedsięwzięcie i dostanie od razu sprzętu z używalnym układem, ale dla tych mniej wybrednych naprawdę polecam Cherry Stream TKL. A nawet jeżeli musicie wybulić 200 ziko za wariant TKL na układzie amerykańskim, to moim zdaniem warto – bo to po prostu genialna klawiatura, której aż chce się używać. Niech dowodem będzie to, że dosłownie wzbraniałem się przed rozpoczęciem następnych testów kolejnej w kolejce klawiatury, bo tak dobrze było mi z tym gumiakiem na biurku. Po prostu polecam!

Postscriptum

Dziękuję Wam wszystkim za śledzenie mojego bloga, czytanie recenzji i nawet zaglądanie na moje transmisje na żywo na Twitchu. Żeby zbudować trochę lepszą więź pomiędzy mną, a czytelnikami, postanowiłem założyć serwer Discord przeznaczony głównie do dzielenia się opiniami o artykułach, proponowania tematów, informowania o nowych publikacjach i po prostu rozmawiania o klawiaturach. Wiem, że jest w Polsce kilka serwerów o takiej tematyce, ale chciałbym żeby moja społeczność miała jakieś dedykowane miejsce, w którym może bez problemów dostać notyfikację o nowo opublikowanej recenzji i prędko napisać o niej kilka słów krytyki. Jeśli więc chcielibyście dołączyć, to link pozostawiam w tym odnośniku. Dzięki!